Na zdjęciach z fotopułapki widać, jak wyglądał atak niedźwiedzia w Hulskiem (Nadleśnictwo Lutowiska), w wyniku którego ranny został aktywista ekologiczny. Leśnicy zwracają uwagę, że mężczyzna znalazł się zbyt blisko niedźwiedziej gawry, chcąc udowodnić, że siedlisko potężnego zwierzęcia zostało zniszczone podczas wycinki drzew.

Do ataku niedźwiedzia doszło w niedzielę 12 listopada przed wieczorem. Dwóch aktywistów ekologicznych weszło do zagajnika nieopodal nieistniejącej wsi Hulskie w Bieszczadach i zbliżyło się do gawry. Wtedy zwierzę zaatakowało. 

Atak niedźwiedzia. Mężczyzna został poważnie poraniony

Jeden z mężczyzn został poważnie ranny, drugi uciekł i sprowadził pomoc. 

Ratownicy wraz ze strażakami znieśli rannego ze szlaku, a następnie śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego przetransportował go do szpitala. Niedźwiedź poważnie poturbował ekologa. 

Aneta Zwarig ze szpitala w Krośnie przekazała, że mężczyzna ma rany szarpane i kąsane twarzoczaszki, a także ramienia oraz pleców. Został chirurgicznie zaopatrzony. Jest przytomny i w logicznym kontakcie. Rokowania są dobre - zapewniła.

Lasy Państwowe: Nieszczęście sprowokowali ekoaktywiści

W środę we wpisie na platformie X (dawniej Twitter) rzecznik Lasów Państwowych Michał Gzowski zamieścił zdjęcia z fotopułaki zamontowanej w pobliżu niedźwiedziej gawry. Na ujęciach uchwycono scenę, jak przyczajone zwierzę zbiera się do ataku. Widać też postać mężczyzny znajdującego się bardzo blisko niedźwiedzia. Na jednym z ujęć postać człowieka jest pochylona. Wygląda, jakby mężczyzna się potknął.

Zamieszczone zdjęcia Michał Gzowski opatrzył komentarzem. "Fotopułapka uchwyciła atak niedźwiedzia na ekoaktywistę. Chciał udowodnić, że gawra jest pusta, bo leśnicy zniszczyli jego siedlisko. Niezła ironia losu - pseudoekolodzy szczuli na leśników, GOPR i policjantów, a teraz ci ludzie ratują im życie. Będzie Nagroda Darwina?" - napisał rzecznik Lasów Państwowych.

Szerszy opis wydarzenia ze swoim wyjaśnieniem zamieściło Nadleśnictwo Lutowiska na swoim profilu na Facebooku.

"Niedźwiedź zaatakował mężczyznę w lesie, nieopodal znanej nam i monitorowanej gawry, powodując u swej ofiary liczne obrażenia. (...) Gawra, o której mowa została zlokalizowana przez leśniczego w styczniu 2023 r. Wówczas nie stwierdzono bytowania w niej niedźwiedzia. Od maja, czyli po okresie gawrowania prowadzono w tej okolicy prace hodowlane, wyłączając z nich okolice samej gawry" - podano we wpisie nadleśnictwa.

"W sierpniu tego roku otrzymaliśmy pismo od Inicjatywy Dzikie Karpaty i Fundacji Siła Lasu, o konieczności natychmiastowego wstrzymania wszelkich zabiegów gospodarki leśnej w tym wydzieleniu leśnym. Jednocześnie w sierpniu do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Rzeszowie wpłynął wniosek od aktywistów o utworzenie strefy ochronnej wokół miejsca gawrowania niedźwiedzia. Zgodnie z zaleceniami RDOŚ do 31 października zakończono prace w tym wydzieleniu i powieszono fotopułapkę, która miała monitorować okolicę gawry. O tym, że trwa procedura w sprawie utworzenia strefy, doskonale wiedzieli aktywiści IDK. Niestety, w niedzielny wieczór 12 listopada naruszyli spokój gawrującego zwierza, prowokując dramatyczną sytuację, której stali się uczestnikami" - podkreślono.

Nadleśnictwo Lutowiska zaznacza we wpisie: "Wyrażając współczucie osobie poszkodowanej, życzymy jej szybkiego powrotu do zdrowia. Jednocześnie przypominamy o zasadach zachowania się w ostojach dzikich zwierząt, o zakazie ich płoszenia, zwłaszcza w odniesieniu do niedźwiedzi szykujących się na zimowy spoczynek".

Aktywiści "czują się źle z sytuacją, w której (...) zakłócili spokój niedźwiedzia"

Do zarzutów nadleśnictwa odnieśli się aktywiści z Inicjatywy Dzikie Karpaty, tłumacząc przebieg wypadku w ten sposób: "Obecność niedźwiedzia zaskoczyła aktywistów. Nie zauważyli zwierzęcia odpowiednio wcześnie, nie mieli szansy zareagować na jego sygnały ostrzegawcze i zgodnie z zasadami wycofać się w odpowiednim momencie, nie zachowali środków ostrożności podczas spaceru. Odwiedzili oni wydzielenie, w którym latem tego roku odkryliśmy wycinkę prowadzoną w pobliżu gawry niedźwiedzia".

Aktywiści podkreślają, że ich pojawienie się w okolicach niedźwiedziej gawry podyktowane było tym, że zgłaszali zastrzeżenia do wycinki prowadzonej w tym miejscu przez nadleśnictwo, co ich zdaniem zmusiło zwierzę do wyprowadzki.

"Od dawna wiemy, że zrywki prowadzone są na terenach zamieszkiwanych przez niedźwiedzie, wycinane są wypróchniałe jodły lub drzewa ze śladami obecności zwierząt. Alarmowaliśmy i walczyliśmy o ochronę takich miejsc nie raz. Wydzielenie, w którym doszło do incydentu, jest jednym z tych, o ochronę którego zabiegaliśmy" - stwierdza Inicjatywa Dzikie Karpaty na profilu na FB.

"Okazuje się, że Nadleśnictwo Lutowiska jak samo przyznało, było świadome istnienia gawry w tym wydzieleniu już od stycznia 2023 roku. Jej obecność nie przeszkodziła jednak w przeprowadzeniu wycinki w bardzo bliskiej odległości, nawet 60 metrów od gawry. Nie podjęto żadnych działań mających na celu objęcie ochroną miejsca bytowania niedźwiedzia" - utrzymują aktywiści.

Inicjatywa ostrzega, że w efekcie wycinki drzew "większość bieszczadzkich niedźwiedzi żyje poza strefami ochronnymi - do ich matecznika może wejść każdy: leśnik, pilarz, turysta, aktywista. Strefy nie powstają, bo utrudniają gospodarkę leśną. Ale ich brak prowadzi do niebezpiecznych sytuacji, takich jak ta z niedzieli lub z jesieni zeszłego roku, kiedy niedźwiedź zaatakował pracownika Nadleśnictwa Lutowiska, zaledwie kilka kilometrów od tego miejsca".