Gdy miała nieco ponad trzy lata, zagrała "dziewczynkę w czerwonym płaszczyku" w "Liście Schindlera" w reżyserii Stevena Spielberga. Nie została aktorką, ale ten epizod wykorzystuje dziś, by pomagać uchodźcom i by innych namawiać do pomocy. Z Oliwią Dąbrowską rozmawiała Marlena Chudzio.

Marlena Chudzio: Zacznijmy nie od przeszłości, tylko od teraźniejszości. Pani jest wolontariuszką, pomaga pani uchodźcom z Ukrainy. Na czym polega pani działalność?

Oliwia Dąbrowska: Ciężko tak odpowiedzieć w jednym zdaniu. Na początku moją główną działalnością było transportowanie ludzi z granicy do Krakowa lub innych miast w Polsce. Wtedy ludzie czekali na granicy po 4-5 dni stali w kolejkach, byli koszmarnie zmęczeni. W tym momencie ta potrzeba transportu jest mniejsza. Troszkę mniej ludzi się pojawia, jest też pomoc gminy. Miasta zorganizowały autobusy, które regularnie ludzi wożą. To też jest wielka pomoc. Kolejną rzeczą jest aktywne poszukiwanie mieszkań. Wcześniej chodziło o noclegi krótkoterminowe, teraz trzeba szukać mieszkań, pokoi do wynajęcia na dłużej. Już wszyscy zdajemy sobie sprawę, że to jeszcze potrwa i te osoby z Ukrainy spędzą z nami w Polsce więcej czasu. 

Troszkę to już trwa i ze strony różnych organizacji pomocowych dostajemy takie sygnały, że chociaż na początku był gigantyczny odruch serca i bardzo wielu ludzi pomagało, to teraz oni się wykruszają. Zajmują się własnym życiem, kończą im się możliwości. Jak to jest, że pani dalej znajduje w sobie siłę, żeby pomagać?

To prawda, w tym momencie wolontariuszy jest mniej. Mniej jest osób chętnych do pomocy. Nie dlatego, że nie chcą jej udzielić, tylko dlatego, że już nie mają takiej możliwości. Wszystko co mogli, dali na początku. Ja mam to szczęście, że pracuję jako freelancer i mogę sama dysponować swoim czasem. Mam też ogromne wsparcie rodziny, zwłaszcza mojego męża, który kibicuje mi bardzo w tej działalności i dzięki temu, że on prowadzi dalej normalne życie i pracuje, ja mogę pozwolić sobie na to, żeby w pełni poświęcić się pomocy innym.

Co teraz jest najbardziej potrzebne? Pani powiedziała, że te rozwiązania długoterminowe, tak?

Tak. W tym momencie jest ogromna potrzeba, jeśli chodzi o domy i mieszkania. Rynek jest już wysycony. Wszystko, co mogło być zajęte, już jest zajęte. Osoby z Ukrainy też szukają aktywnie pracy. Natomiast jest inna sprawa. Zaczyna brakować jedzenia w punktach pomocowych np. w Bielsku-Białej. Współpracuję z Towarzystwem Przyjaciół Bielska-Białej i Podbeskidzia, z MOPS-em w Bielsku. Jestem częścią grupy. Tam w tamtych okolicach jest 350 osób w ośrodkach i dla nich trzeba codziennie przygotować jedzenie. Brakuje pieniędzy na zakup jedzenia. Brakuje pieniędzy na środki czystości, na środki higieny osobistej. I to jest ogromny problem.

Jak my się możemy włączyć w państwa działalność?

Przede wszystkim można wesprzeć nasze działania na rzecz uchodźców wpłacając pieniądze na zbiórkę. Pieniądze z tej zbiórki zostaną przeznaczone na zakup najpotrzebniejszych środków, ale także na wynajem mieszkań dla uchodźców, zakup jedzenia i tego typu rzeczy. To jest tak naprawdę studnia bez dna. Ludzie nie lubią rozmawiać o pieniądzach, ale taka jest prawda - potrzebujemy ich. Desperacko potrzebujemy tych pieniędzy. (Szczegóły pomocy można znaleźć na profilu na Facebooku Towarzystwa Przyjaciół Bielska-Białej i Podbeskidzia - przyp. red.)

Dla mnie osobiście każdy wolontariusz, który pomaga, który poświęca swój czas, jest osobą niezwykłą. Ale pani stała się w mediach społecznościowych trochę takim symbolem. To ze względu na rolę, którą pani grała dawno temu jako dziecko, w ważnych filmie.

Tak, to prawda. Był taki moment w moim życiu, gdzie miałam okazję zagrać dziewczynkę w czerwonym płaszczyku w "Liście Schindlera" Stevena Spielberga. Miałam wtedy trzy i pół roku. Chociaż nie kontynuowałam kariery aktorskiej, prowadzę normalne życie, to jednak dziewczynka zawsze już pozostała ze mną. I tak jestem symbolem, choć nie chciałabym siebie tak nazywać, bo to nie ja, a dziewczynka jest symbolem. Faktycznie użyłam mediów społecznościowych, żeby publikować informacje o tym, co dzieje się na granicy, co robimy. My jako wolontariusze. Zrobiłam to dlatego, że zauważyłam, że brakuje pieniędzy. Pomyślałam, że mogę zaapelować do moich fanów z zagranicy. Mogę im faktycznie od siebie opowiedzieć, co się dzieje i zaangażować ich pomoc. I faktycznie to zaczęło działać. Ludzie zgłaszają się nie tylko z pomocą finansową, ale także materialną. Niektórzy przyjeżdżają nawet tutaj jako wolontariusze.

W filmie jest taka scena, gdy dziewczynce jakimś cudem udaje się przebić przez miasto i schować pod łóżkiem. Nie wiem, na ile miała pani świadomość i na ile jest pani w stanie to teraz odtworzyć. Czy wiedziała pani, w jakim okrutnym filmie pani gra i co dzieje się naokoło. Na pewno nie miała pani świadomości całości, ale widok żołnierzy, widok aktorów, którzy odgrywają sceny śmierci, na pewno mógł przerażać Nie wiem, na ile ekipa chroniła panią przed takimi obrazami.

Nie przypominam sobie, żeby to, co działo się na planie zdjęciowym, w jakikolwiek sposób na mnie wpłynęło. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, co się dzieje. Produkcja skupiała się bardzo na mnie, na tym, żeby zaopiekować się mną. Oczywiście była też moja mama. Natomiast osoby z ekipy filmowej bardzo o mnie dbali. Nie pamiętam, czy w ogóle widziałam jakiekolwiek sceny śmierci. Chociaż jest scena, w której przechodzę, a obok są rozstrzeliwane osoby, które grały Żydów. Natomiast nie przypominam sobie, żeby w ogóle to miało na mnie jakiś negatywny wpływ. Dla mnie granie w tym filmie było po prostu niesamowitą przygodą.

Tych dzieci na Ukrainie nikt nie jest w stanie ochronić przed tymi widokami. I to bynajmniej nie aktorzy umierają na ulicach. Myśli pani o nich czasem, kiedy pani jest wolontariuszem?

Myślę o tym każdego dnia. W zasadzie to myślenie mnie nie odpuszcza. Znamy już statystyki. Ponad 50 proc. uchodźców to są dzieci. A ponad 90 proc. uchodźców to są kobiety i dzieci. Głównie matki. Tam jest wiele rodzin wielodzietnych. Chociażby wczoraj była taka dziewczynka malutka. Z Charkowa oni uciekali. Opowiadali straszne rzeczy. Pamiętam, jak ona była wycofana, jak bardzo się bała. Akurat mieliśmy jeszcze bardzo wyjątkowego uchodźcę pieska. Dopiero kiedy do tej dziewczynki podeszłam i zaproponowałam, żeby pieska pogłaskała to ona się uśmiechnęła. Ale była przerażona. I to nie jest pojedynczy widok. To naprawdę nie jest coś wyjątkowego, tam jest mnóstwo dzieci, które są przerażone, zestresowane, totalnie zagubione. One w przeciwieństwie do dorosłych zupełnie nie rozumieją, co się dzieje, dlaczego musiały wyjechać. Starsze dzieci i nastolatkowie już tak i w nich to również ogromnie uderza. Tego zagubienia w ich oczach nie da się zapomnieć.

Zostają nam w pamięci obrazy. Zresztą pewnie taki był zabieg reżysera. Czerwony płaszczyk - jedyny kolor, pewnie był po to, żeby nam zwrócić uwagę nie na całość, a na szczegół. I z tej wojny też zostają mnie i innym osobom w pamięci poszczególne osoby, poszczególne kadry, poszczególne osoby. Czy jesteśmy w stanie to przejść i dalej żyć dalej normalnie?

Oczywiście, że jesteśmy w stanie przejść i żyć dalej. Gdybyśmy nie byli, to już dawno ludzkość pewnie by umarła. To są rzeczy, które w nas pozostaną, ale to nie znaczy, że nie da się z nimi żyć. To nie znaczy, że nie ma nadziei na lepszą przyszłość. I właśnie dlatego pomagamy naszym sąsiadom z Ukrainy, bo oni muszą wiedzieć, że nie wszystko stracone. Nawet jeśli wszelkie dobra materialne stracili, to wciąż my tutaj jesteśmy i możemy dać im choć namiastkę normalnego życia. Człowiek potrafi przeżyć nawet najgorsze chwile i wciąż wyjść z tego silnym.

Dziewczynka w czerwonym płaszczyku to postać filmowa, ale zainspirowana realną osobą. Roma Ligocka rozpoznała samą siebie na ekranie. Z perspektywy dziecka opisała później swoje bolesne doświadczenia. Dzieciństwo spędzone w getcie, strach, upokorzenie, śmierć bliskich. Napisała książkę o tytule: „Dziewczynka w czerwonym płaszczyku”.