"Po uderzeniu pioruna latały głazy, takie jak pięść i większe, w promieniu 100 metrów to się rozprysło" - mówi w rozmowie z RMF FM przewodnik tatrzański, który był naocznym świadkiem dramatycznych wydarzeń w okolicach Giewontu. Piorun uderzył tam w grupę turystów. Intensywne wyładowania miały miejsce także w innych rejonach Tatr. Wiadomo, że po polskiej stronie zginęły cztery osoby, a po słowackiej jedna. "Z daleka było słychać grzmoty i ludzie jeszcze szli do góry" - podkreśla rozmówca dziennikarza RMF FM Macieja Pałahickiego.

Przewodnik, z którym rozmawiał nasz reporter, zszedł ze swoją grupą z Giewontu przed załamaniem pogody. Byliśmy na Herbacianej Przełęczy. Dużo ludzi było na szlaku wiodącym w górę. Byli ludzie w kopule szczytowej, przy samym krzyżu, byli też na szlaku zejściowym - relacjonuje. Z daleka było słychać grzmoty i ludzie jeszcze szli do góry. Proponowałem - najpierw bardzo grzecznie - żeby stamtąd zeszli jak najszybciej, dopóki się nic nie dzieje. Nie bardzo chcieli słuchać, więc potem użyłem trochę mocniejszych argumentów - dodaje. Dwie minuty później usłyszał pierwsze uderzenie pioruna.

Zaczął się chaos, panika. Latały głazy takie jak pięść i większe, w promieniu 100 metrów to się rozprysło... - opisuje przewodnik. Samego uderzenia nie widziałem, jak się odwróciłem to już kamienie fruwały wokół nas, wszędzie - dodaje. 

Robiłem co mogłem ze swoją prywatną apteczką. Potem dużą grupą ludzi zaczęliśmy schodzić. Ile osób zostało wyżej? Nie byłem w stanie tego ogarnąć - relacjonuje rozmówca Macieja Pałahickiego. Był jeden główny "strzał" a potem, jak byliśmy niżej, był drugi - nie wiem, czy w kopułę szczytową - przyznaje. 

Gwałtowne burze w Tatrach. Nie żyje 5 osób, w tym dwoje dzieci


Opracowanie: