Film na podstawie książki Aleksandra Kamińskiego 7 marca trafi do naszych kin. Jeszcze przed ukończeniem prac przy produkcji pojawiły się głosy o historycznych nieścisłościach i zbyt wielu scenach erotycznych.

Historyczne nieścisłości są. To trzeba przyznać. Głównie dotyczą przebiegu Akcji pod Arsenałem, która według źródeł nie była tak chaotyczna jak ta przedstawiona w filmie. I okoliczności śmierci Zośki, ale tu nie zdradzę zakończenia. Choć budzi ono moje największe zastrzeżenia. Czy Tadeusz Zawadzki, ps. Zośka, zobaczył w Niemcu Rudego? Zawahał się ze strachu? Chciał zginąć, bo poprzednia scena sugeruje, że myślał o samobójstwie? Moją intencją nie była jednak rekonstrukcja faktów, ani tym bardziej weryfikowanie relacji świadków przedstawianych zdarzeń - mówi reżyser Robert Gliński. I dodaje "dla mnie bardzo ważne były także chwile wspomnień mojej mamy, która była w Szarych Szeregach, znała Zośkę, a potem walczyła w kompanii Rudy Batalionu Zośka w powstaniu warszawskim, pod dowództwem Andrzeja Moro".

Trzeba pamiętać, że to jest film kierowanych do młodych widzów. Być może te historyczne nieścisłości służą uwspółcześnieniu, mają sprzyjać szybszemu tempu, film trwa półtorej godziny, a wierna ekranizacja trwałaby pewnie 5-6 godzin. Pojawiają się w tym filmie sceny nagości.  Policzyłam, że są dwie i to subtelne.

Szybki jest montaż, świetne są zdjęcia Pawła Edelmana i muzyka Łukasza Targosza. Nie ilustracyjna. Towarzysząca. Nieprzeszkadzająca.  Bardzo dobrą decyzją reżysera Roberta Glińskiego było zatrudnienie do ról bohaterów Szarych Szeregów nieznanych młodych aktorów. Jan "RUDY" Bytnar to Tomasz Ziętek, Tadeusz "ZOŚKA Zawadzki to Marcel Sabat, a Aleksandra "ALKA" Dawidowskiego gra Kamil Szeptycki. Film "Kamienie na szaniec" nie jest tradycyjną adaptacją, raczej autorskim komentarzem do literackiej opowieści. I przede wszystkim opowieścią o przyjaźni, takiej za którą wszyscy tęsknimy. Prawda nie tkwi w faktach, ale w postaciach - mówi Robert Gliński.