18 nominacji do Oscara, trzy wygrane, jedno nazwisko – Meryl Streep. Ta wielka ikona kina, uwielbiana już przez kolejne pokolenia widzów, i w tym roku ma szansę powalczyć o Nagrodę Akademii Filmowej. Aktorkę nominowano za rolę Violet Weston w filmie "Sierpień w hrabstwie Osage" (reż. John Wells). Ale czy tym razem naprawdę słusznie?

Na początek zastrzeżenie: Meryl Streep kocham miłością wielką i niezmąconą. Wielką aktorką jest. Jej pojawienie się na ekranie ożywia dosłownie każdy, niekiedy sam w sobie nie najlepszy film. Nie szukając daleko - "Diabeł ubiera się u Prady" czy "Mamma mia", ogląda się lekko i przyjemnie przede wszystkim dzięki Streep, która nie zagrała tam z pewnością swoich ról życia, ale doskonale wtopiła w komediowy klimat. To w filmach w stylu "Julie i Julia" udowadnia, że ma dystans, ogromne poczucie humoru, a jej spektrum umiejętności aktorskich jest jeszcze szersze niż się nam wydawało.

Streep pamiętana jest jednak przede wszystkim z ról dramatycznych. Zachwyca stonowaną rolą niespełnionej żony i matki w "Sprawie Kramerów" (za którą otrzymała swojego pierwszego Oscara), kobiety dotkniętej przeżyciami wojennymi w "Wyborze Zofii" (to tam możemy usłyszeć, jak w jednej ze scen mówi łamaną polszczyzną!), czy pisarki Karen Blixen w "Pożegnaniu z Afryką". To role, które łączy wspólny mianownik: swoista prostota i oszczędność środków wyrazu. Te elementy dodają wymienionym postaciom blasku i paradoksalnie czynią je jeszcze ciekawszymi. Nie są przerysowane, jednowymiarowe, mają w sobie tajemnicę. Tak stworzyć postać potrafi nie każdy.

Zobacz również:

Przykłady równie wielkich ról Streep można mnożyć. Nie sposób jednak nie zauważyć, że z biegiem lat, ta niekwestionowana gwiazda kina, gra mocniej, odważniej, mniej skromnie. Żaden to oczywiście zarzut! O ile jednak ta ekspresja nie szkodzi choćby kreacji Margaret Thatcher w filmie "Żelazna Dama" (zasłużony Oscar), o tyle już gorzej z rolą powierzoną Streep w "Sierpniu w hrabstwie Osage". W tym przypadku można mieć uczucia co najmniej... ambiwalentne.

Streep jako zgorzkniała, cierpiąca na raka przełyku, nadużywająca leków Violet Weston niekiedy naprawdę olśniewa! Wznosi się na aktorskie wyżyny, ale... niestety momentami wzlatuje tak wysoko, że zaczyna kipieć od manieryzmu. Przypomina to popis prymusa: ciężki, dosadny, jakby specjalnie "szyty" na Oscara. Nieznośnie to wycyzelowane, brakuje odrobiny lekkości. Streep stworzyła postać może nie czarno-białą, ale narysowaną zbyt grubą kreską. Być może to nie tylko wina aktorki, a też reżysera, który nie potrafił poskromić wielkiej damy kina. 

Jakby nie było, w tym roku więc - naprawdę wyjątkowo-  nie trzymam za Streep kciuków. Kibicuję Cate Blanchet, która stworzyła znakomitą, ale nieprzesadzoną kreację znerwicowanej, przechodzącej kryzys wieku średniego gospodyni domowej w filmie "Blue Jasmine" w reż. W. Allena. Sami zobaczcie: