"Podczas identyfikacji w Moskwie prawidłowo wskazano ciało Anny Walentynowicz" - twierdzi ks. Henryk Błaszczyk, obecny przy identyfikacji zwłok i zamykaniu trumien ofiar katastrofy smoleńskiej. "Mam żal do Rosjan, że niekompetentnie podeszli do procedury przygotowania ciał do wysłania do Polski" - dodaje.

My wiemy, że przekazaliśmy panią Anię Walentynowicz rozpoznaną - przekonuje duchowny. Odbyło się pożegnanie bliskich, zatem ten moment, do którego zmierzały wysiłki polskich specjalistów, został osiągnięty. Później nikt z nas już nie miał wstępu do pomieszczenia, w którym strona rosyjska przygotowywała ciała do procedury celnej - ujawnia.

Według ks. Błaszczyka zamiana ciał ofiar katastrofy pokazuje, że polskie władze wykazały się w tej sprawie brakiem wystarczającej determinacji. Za dużo było przeświadczenia o jakiejś życzliwości Rosjan, za mało takiego twardego stawiania warunków naszej obecności na każdym etapie oglądu tych ciał - ocenia. Dodaje, że gdyby trumny były otwarte po przylocie do Polski, "nie mielibyśmy dzisiaj tych dramatycznych decyzji o ekshumacjach".

"W Moskwie było za mało patologów"

W piątkowym Kontrwywiadzie RMF FM ks. Henryk Błaszczyk opowiadał o kulisach identyfikacji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej. Po rozpoznaniu przekazywaliśmy ciało Rosjanom. Oni zapinali worek i nie pozwalali go już otwierać - mówił w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Konradem Piaseckim. Myślę, że do zamiany ciał mogło dojść na tym etapie. Być może z powodu trudności, jakim jest dla Rosjan pisownia polskich nazwisk - sugerował.

W Moskwie był niewystarczający, mały zespół, ale był też zespół ludzi głęboko współczujących i chcących przyjść z rzetelną pomocą rodzinom. Było za mało patologów, było za mało może psychologów, było za mało zabezpieczenia naszych ministrów, którzy mogliby opierać się na naszej własnej informacji, a nie informacji pozyskiwanej od strony rosyjskiej. Byliśmy tam w niewystarczającej grupie - mówił duchowny. Dzisiaj wiem, że państwo polskie powinno nam pomóc w tym wszystkim. Pomóc rodzinom, powinno tej narodowej społeczności przyjść z konkretną pomocą. Sytuacja zaskoczyła nas wszystkich, może nikt nie wiedział, jak postępować. To było coś tak dramatycznego i tak paraliżującego, że na miarę tych skromnych środków staraliśmy się zrobić to, co jest najuczciwsze, najlepsze. Natomiast dzisiaj widzimy, że było nas tam wszystkich za mało - podkreślał.