"Tak naprawdę polityczny ciężar tych uzgodnień wzięli na siebie Cameron i Merkel" - mówi o wynegocjowanym w Brukseli unijnym budżecie europoseł Prawa i Sprawiedliwości Konrad Szymański. "Polska wybrała dla siebie rolę raczej pasywną, kogoś kto obserwuje, a nie gra. Być może straciliśmy jakąś szansę" - podkreśla.

Bogdan Zalewski: Nasza korespondentka w Brukseli Katarzyna Szymańska-Borginon, dowiedziała się, że premier Tusk otrzymał z rąk Hermana van Rompuya kopertę, na której widniała suma 9,7 miliarda euro na modernizację polskiej wsi. To o ponad 3,5 miliarda euro mniej od tego, co otrzymujemy w obecnej siedmiolatce. Jak to jest z tym polskim sukcesem w Brukseli?

Konrad Szymański: Jeżeli potwierdzą się te informacje, że sumę 300 miliardów osiągnięto tylko w ten sposób, że oddano, znaczną sumę pieniędzy, które miały iść na modernizację wsi, to oznaczałoby, że mamy do czynienia z sukcesem propagandowym, nieopartym o fakty. Mam nadzieję, że tak nie jest.

Jak pan myśli, zamiast modernizować wieś przejemy tę pomoc z Brukseli?

To jest zupełnie inna sprawa. Wierzę w to, że ci, którzy uzyskują te pieniądze, dobrze je wydają. Natomiast tego typu układ, że kasa na politykę spójności co prawda jest, ale jest ona tak naprawdę wyjmowana z innej polskiej koperty, w tym wypadku na modernizację wsi, oznaczałoby to, że PSL nie był w stanie w tej koalicji zabezpieczyć interesów wsi i że to kosztem PSL-u i kosztem polskiej wsi się to wszystko odbywa. To nie byłoby zbyt dobrze, ponieważ ten drugi filar polityki rolnej jest nie bez znaczenia.

No właśnie - co to jest ten drugi filar, jakby pan miał tak w dwóch słowach opowiedzieć?

To są pieniądze, które idą na modernizację wsi. Nie bezpośrednio do tych, którzy produkują żywność, którzy są hodowcami, plantatorami, ale na modernizację wsi. W Polsce gołym okiem widać, że mamy do czynienia z olbrzymimi różnicami rozwojowymi między miastami a wsią. To niedobrze oddziałuje na nasze szanse rozwojowe. Byłoby lepiej, aby tego typu pieniędzy nie obcinać.

Myśmy zacytowali słowa brytyjskiego eurosceptyka Nigela Farage'a, który pyta: "Dlaczego mielibyśmy wam dawać cokolwiek? Dlaczego miałbym na przykład dać wam pieniądze na nową linię metra w Warszawie?" Jakby pan odpowiedział takim eurosceptykom?

Ja słucham Farage'a nie od dziś. Powiedziałbym mu po prostu, że te pieniądze są potrzebne, aby m.in. brytyjscy inwestorzy mogli łatwiej przejechać z jednego do drugiego punktu Polski. Gdyby Farage więcej słuchał brytyjskich inwestorów, to by zrozumiał, że te pieniądze są wydawane dobrze. Myślę, że on nie chce tego słyszeć. Na szczęście póki co w Londynie nikogo nie reprezentuje, ponieważ z uwagi na roztropną politykę partii konserwatywnej tego typu głosy w parlamencie brytyjskim są w ogóle nieobecne. On nie wprowadził ani jednego posła do parlamentu brytyjskiego.

Pozwoli pan jednak, że ja będę adwokatem diabła. Czy te pieniądze, które dostajemy z Unii, zresztą po wpłaceniu składki do Brukseli, naprawdę nam pomagają w rozwoju czy nam szkodzą?

Zasadniczo pomagają. One wzmacniają finansowanie inwestycji, które są Polsce niezwykle potrzebne. Polska przez 50 lat nie rozwijała się tak, jak Zachód, więc widać też gołym okiem, że one pomagają. Być może mogłyby pomagać bardziej, gdyby polityka rządów w Warszawie była pod tym względem lepsza.

Na czym polegają pana zdaniem te główne błędy rządu w Warszawie?

Problem, który ujawnił się w ostatnim czasie, czyli problem z tą aferą korupcyjną w drogownictwie podobno nie jest jedyną taką sprawą. Wydaje mi się, że bezpośrednio mamy do czynienia z kłopotem tego rządu w zakresie nadzorowania tego, co się dzieje z unijnymi pieniędzmi.

Informatyka, służba zdrowia - wiele by wymieniać tego typu dziedzin, gdzie te nieprawidłowości, mówiąc eufemistycznie, są obecne.

Tak. Wydaje mi się, że jest czas najwyższy na to, żeby się poważnie nad tym zastanowić, żeby tego problemu nie wyrzucać poza nawias, bo są kraje w Unii Europejskiej o dłuższym stażu niż my, które na korupcji bardzo się przejechały. To znaczy, wydawały te pieniądze w sposób niemądry i dzisiaj są tego bardzo przykre konsekwencje. Warto w Polsce o tym rozmawiać.

Premier Tusk na Twitterze napisał: "Załatwione". A co by pan mu odpisał?

Że jego wpis powinien brzmieć: "Załatwili". Tak naprawdę polityczny ciężar tych uzgodnień wzięli na siebie Cameron i Merkel. To oni są autorami tego porozumienia. Niestety, Polska wybrała dla siebie rolę raczej pasywną, kogoś, kto obserwuje, a nie gra. Ja nie wiem, czy można byłoby uzyskać więcej, gdybyśmy wybrali inną rolę. Ale zawsze od tych dwóch lat, kiedy ta spraw się toczy wskazywałem na to, że warto być bardziej aktywnym. Warto nie wkładać wszystkich jajek do jednego koszyka - w tym wypadku niemieckiego. Warto zachowywać się odrobinę bardziej aktywnie. Tego nie robiono. Być może straciliśmy jakąś szansę.