Zdaniem byłego ministra obrony Bogdana Klicha, incydent w Cieśninie Kerczeńskiej zwraca uwagę świata na to, że - wbrew międzynarodowym umowom - Rosja od wiosny próbuje metodą faktów dokonanych zamienić Morze Azowskie w swój wewnętrzny akwen. Według Klicha, to element planu Władimira Putina, który od kilku lat realizuje strategię oderwania wschodniej i południowej części Ukrainy i stworzenia tzw. Małorosji. W rozmowie z Michałem Zielińskim założyciel Instytutu Studiów Strategicznych przekonuje, że wydarzenia na Ukrainie są okazją dla polskich władz, by "zachować się po męsku".

Michał Zieliński RMF FM: Jeśli chodzi o sam incydent, czy możemy z całkowitą pewnością powiedzieć, że to Rosjanie dążyli do tej konfrontacji?

Bogdan Klich: Wydaje mi się, że nie ma wątpliwości, która strona pierwsza wyciągnęła broń. Rosjanie od kwietnia działają w sposób bezprawny wobec jednostek zarówno ukraińskich jak i zagranicznych, które przekraczają cieśninę Kerczeńską, chcąc załadować czy wyładować towary w jednym z portów morza Azowskiego. Takie działania, kontrole blokujące niezgodne z prawem międzynarodowym i niezgodne z umową pomiędzy Ukrainą i Rosją obserwujemy od kwietnia. W związku z tym Ukraina jest tutaj w defensywie, a w ofensywie jest strona rosyjska.

Chodzi o umowę z początku wieku, ale Rosjanie w międzyczasie zmienili stan faktyczny. Dokonali aneksji Krymu i wydaje się, że dążą tym działaniem do zmiany statusu Morza Azowskiego w akwen wewnętrzny, rosyjski, podczas gdy północne wybrzeże tego Morza należy do Ukrainy. Jaki miałby być cel działań Rosji. To prężenie muskułów, czy jest cel długofalowy?

Nie mam wątpliwości, że eskalacja jest na rękę prezydentowi Putinowi i że stosuje ten środek, aby wpłynąć na wyniki wyborów prezydenckich na Ukrainie i zwasalizować na powrót Ukrainę, która od 2014 roku wybiła się na niezależność.

Jaki miałby być konkretnie ten rosyjski wpływ w wybory na Ukrainie?

Po pierwsze Ukraińcy zostali zmuszeni, by odpowiedzieć na tę prowokację politycznie. To właściwie coś więcej niż prowokację, skoro jednostki wojskowe jednego państwa dokonują abordażu jednostek drugiego państwa i w dodatku otwierają ogień, w wyniku czego po drugiej stronie są ranni. To jest akt agresji militarnej, ograniczonej ale jednak akt agresji militarnej. To po pierwsze. Po drugie, od maja kiedy otwarto Most Krymski, mamy zupełnie nową sytuację strategiczną w regionie, bo Krym jest połączony nowoczesną infrastrukturą z terytorium Federacji Rosyjskiej, w związku z tym odbywa się tam komunikacja bez ingerencji ze strony właścicieli Krymu czyli Ukraińców i odbywa się tam dostarczanie energii elektrycznej, co było od strony lądu blokowane wcześniej przez stronę ukraińską. Krym zatem się autonomizuje także faktycznie, a nie tylko wojskowo. Po trzecie wreszcie, jak pan redaktor powiedział słusznie, Rosja dąży do tego, by Morze Azowskie stało się wewnętrznym morzem Federacji Rosyjskiej, a nie jak zapisano w umowie z 2014 roku morzem Ukrainy i Federacji Rosyjskiej, gdzie ruch jednostek zarówno handlowych, cywilnych jak i wojskowych miał być wolny od jakichkolwiek nacisków.

Wrócę do pytania, w jaki sposób to działanie Rosji miałoby wpłynąć na wyniki wyborów na Ukrainie? Ma pan na myśli, jak rozumiem, osłabienie obozu rządzącego. Ponadto, powiedział pan, że Rosja niejako wymusza na prezydencie Poroszence wprowadzenie stanu wojennego. Czy oznaczałoby to, że on postępuje według rosyjskiego scenariusza?

Był zmuszony, żeby podjąć jakieś kroki odwetowe. Słabość marynarki wojennej, zwłaszcza na Morzu Azowskim, jest widoczna. Nie dało się odpowiedzieć w odpowiedni sposób na agresywne działania Rosjan...

Symetrycznie...

Trzeba było zastosować środki polityczne i stąd ta odpowiedź ze strony Poroszenki, który przypomnę, będzie walczyć o reelekcję. Tego typu incydent, gdyby przeszedł Rosjanom bezkarnie, oznaczałoby słabość nie tylko Poroszenki, ale całej rządzącej ekipy, zatem osłabiłby szanse tych którzy doprowadzili Ukrainę do stowarzyszenia z UE i zbliżyli ją znacznie do NATO. Wykazując ich słabość wzmocniłby te siły, które są przeciwne zbliżeniu z zachodem.

Czy stan wojenny ma wpływ na możliwość przeprowadzenia wyborów? Gdyby został np. przedłużony?

Gdyby doszło do kolejnych incydentów, to rzeczywiście wybory mogłoby być przełożone. Na razie takiej groźby nie ma. Ale jednocześnie uwaga opinii publicznej na Ukrainie będzie się bardziej koncentrować na rozwiązaniu tego kolejnego konfliktu, tym razem na morzu aniżeli na sytuacji wewnętrznej.

Co dalej Ukraina może z tym robić. Rosjanie będą nadal rościć sobie prawo do kontroli ruch statków handlowych przez cieśninę, podczas gdy jest to ważna tętnica gospodarki Ukrainy. To ważna droga eksportu zboża, tamtędy transportuje się nośniki energii. Czy Ukraina powinna ten konflikt umiędzynarodowić, czy może próbować konfrontacji. Co może robić Kijów, by się nie poddać rosyjskiej presji?

Zasadniczą sprawą, którą musi zrobić Ukraina, to mobilizowanie międzynarodowej opinii publicznej, to oczekiwanie od NATO, żeby w trybie pilnym była zwołana komisja NATO-Ukraina, to jest wreszcie przekonanie UE i poszczególnych krajów, zwłaszcza głównych aktorów, żeby ich stanowisko było jak najbardziej ukraińskie.

A co powinny zrobić władze polskie?

Nie sam oczekuję na to, że władze polskie zachowają się bardziej po męsku w sprawie Ukrainy. To moment, kiedy można wyjść poza spory o przeszłość, spojrzeć w przyszłość i pamiętać, że bez bezpiecznej Ukrainy nie ma bezpiecznej Polski. W związku z tym wsparcie na forum międzynarodowym ze strony prezydenta, premiera, ministrów spraw zagranicznych i obrony narodowej powinny być jednoznaczne, szybkie i zdecydowane. Polska powinna zaapelować do innych krajów natowskich o jak najszybsze zwołanie komisji NATO-Ukraina, przedyskutowanie agresji rosyjskiej, wyciągnięcie z tego wniosków i przygotowanie pakietu wsparcia dla Ukrainy.

Jak pan ocenia prawdopodobieństwo, że rozwinie się konflikt na wielką skalę?

Konflikt na Ukrainie trwa, chociaż przeszedł z fazy gorącej do fazy letniej, ale przecież Rosjanie zgromadzili w Donbasie kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, zgromadzili tam mnóstwo sprzętu. Wystarczy iskra, żeby ten konflikt wybuchł na nowo. Najbardziej obawiam się scenariusza, którego nie udało się zrealizować prezydentowi Putinowi. Ten projekt to przejęcie pod but rosyjski całej południowej i wschodniej części Ukrainy, czyli zbudowanie tzw. Małorosji. Ukraińcy przeciwstawili się skutecznie temu projektowi w 2014 roku, za cenę wielkiego przelewu krwi. Obawiam się, że ten projekt w dalszym ciągu tkwi w głowie prezydenta Putina.

(j.)