Robert Korzeniowski uważa tuż przed igrzyskami w Rio de Janeiro, że Polskę opanowuje nowa "mania". "W ostatnich dniach naszą dyscypliną narodową stało się liczenie niezdobytych jeszcze medali" - powiedział czterokrotny mistrz olimpijski w chodzie sportowym.

Robert Korzeniowski uważa tuż przed igrzyskami w Rio de Janeiro, że Polskę opanowuje nowa "mania". "W ostatnich dniach naszą dyscypliną narodową stało się liczenie niezdobytych jeszcze medali" - powiedział czterokrotny mistrz olimpijski w chodzie sportowym.
Robert Korzeniowski /Marcin Obara /PAP

Jeden z najwybitniejszych sportowców w krajowej historii dodał, że sam ulega presji i dołącza do analizowania, czy medali zdobytych w rozpoczynających się jutro igrzyskach będzie więcej niż ostatnio. Z trzech poprzednich edycji - Aten, Pekinu i Londynu - biało-czerwoni wracali do kraju z 10.

Myślę, że ta liczba zostanie odczarowana. Pamiętam igrzyska w 1996 r. w Atlancie, gdzie zdobyliśmy ich 17, w tym siedem złotych. Nie wiem, czy tym razem ta sztuka ponownie się uda, bo według moich kalkulacji mamy szansę na cztery lub pięć medali z najcenniejszego kruszcu - przyznał były lekkoatleta.

W jego ocenie, krajowa reprezentacja to "kapitalny team", a wśród największych nadziei na podium wymienił m.in. lekkoatletów na czele z Anitą Włodarczyk i Pawłem Fajdkiem, żeglarzy klasy RS:X (Małgorzata Białecka, Piotr Myszka), zespół siatkarzy, piłkarzy ręcznych. Dodał, że "medalodajne" powinny być także występy Polaków w pływaniu, wioślarstwie, kajakarstwie, zapasach i strzelectwie, a życzyłby również, aby Maja Włoszczowska ukończyła kolarski wyścig MTB z krążkiem na szyi.

Czterokrotny zdobywca olimpijskiego złota podkreślił jednak, że czeka na medalowe niespodzianki, a bacznie będzie się przyglądał zawodnikom na nieco dalszych pozycjach.

Popadamy trochę w "medalomanię", a zwracajmy również uwagę na klasyfikacje punktowe poszczególnych dyscyplin, bo one będą wiele mówiły o tym, na co będzie nas stać w przyszłości - zaznaczył.

Według niego warto obserwować tych zawodników, którzy uplasują się poza ósemką, w szerokich finałach.

Jeżeli to sportowcy w wieku 20-24 lat lub młodsi to jest wielka szansa, że to ci, o których jeszcze usłyszymy i będziemy im kibicować w Tokio za cztery lata - analizował.

Korzeniowski przypomniał, że w 1996 r. młociarz Szymon Ziółkowski jechał do Atlanty jako "buńczuczny junior", ale odpadł w kwalifikacjach.

Nauczył się jednak wiele i cztery lata później w Sydney został mistrzem olimpijskim. Dlatego na takich dumnych, dzielnych, walecznych juniorów też zwracajmy uwagę - radził.

APA