Przynajmniej sierpień był spokojny. Dzięki zapowiedzi szefa Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghiego ekonomiści i politycy mogli odpocząć. Jego lipcowa obietnica, że zrobi "wszystko co możliwe", by uratować euro, wystarczyła, by inwestorzy spakowali walizki i pojechali na riwierę. Teraz jednak wakacje nieodwołalnie się skończyły. Najbliższe dni przesądzą o losie strefy euro.

Pierwszy krok zrobił szef EBC. Mario Draghi wypełnił swoją obietnicę i zapowiedział skupowanie obligacji zadłużonych krajów, co natychmiast obniżyło ich oprocentowanie. W środę 12 września czeka nas z kolei wyrok niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego w sprawie akceptacji lub nie europejskich programów ratunkowych. Tego samego dnia Holendrzy wybiorą nowy parlament, a Komisja Europejska ogłosi założenia wspólnego unijnego nadzoru bankowego, nazywanego szerzej Unią Bankową. W kolejnych tygodniach wypowie się Trojka. Inspektorzy z Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego mają zdać raport z postępu wdrażania greckich reform, co jest warunkiem odblokowanie pomocy dla Aten. Oprócz tego rusza właśnie seria dziesiątek spotkań europejskich przywódców, które będą miały swój finał na unijnym szczycie w Brukseli.

To dużo, ale wygląda na to, że za mało. Nawet jeśli interwencja EBC w dłuższym terminie okaże się sukcesem to i tak wszystko znajduje się rękach polityków. To oni przesądzą o losie eurozony. Co prawda, prace nad Unią Bankową ruszyły, ale miną miesiące nim wejdzie ona w życie. Tak samo przywódcy dostrzegli zagrożenie związane z drakońskimi oszczędnościami, ale dalej, może z rutyny, domagają się zaciskania pasa jako świadectwa uczciwości. Powoli idą także kluczowe rozmowy o uwspólnotowieniu rządowych długów i o wzmocnieniu Brukseli.

Równia pochyła

Czas, niestety, działa na niekorzyść euro. Niepewność i nadmierne oszczędności pogłębiają europejski kryzys. Strefa euro znów znalazła się w recesji, bezrobocie jest rekordowo wysokie, a aktywność konsumentów i przedsiębiorców na pewno nie zadowala. Kryzysowa choroba dotarła nawet do Niemiec. Przedłużająca się stagnacja sprawia, że z każdym dniem rosną koszty utrzymania strefy euro jako wspólnoty, a ratunek coraz bardziej się oddala.

Co gorsza, każdy tydzień może zbudować kolejne barykady. Jeżeli niemiecki trybunał uzna europejskie fundusze ratunkowe za nielegalne, będziemy mieli najczarniejszy ze scenariuszy. Jeśli Holendrzy znów nie wybiorą większościowej koalicji, pogłębi się impas polityczny. Jeśli dyskusje o Unii Bankowej będą się przedłużać, trudno spodziewać się porozumienia. Europejskie rządy zamiast przybliżać, coraz bardziej oddalają się od siebie.

By zatrzymać tę zarazę Niemcy i Francja, czyli jądro Europy, muszą porozumieć się w sprawie ratowania wspólnoty. Obydwa rządy muszą wypracować wspólny plan oraz przekonać do niego swoje partie i wyborców. To konieczny warunek wyjścia z obecnej sytuacji. To oznacza, że Francuzi muszą się zgodzić na federalizację Europy, a Niemcy wziąć na siebie dodatkowe koszty. Nikt nie mówi, że będzie łatwo, ale jeżeli Angela Merkel i François Hollande liczą na to, że czekanie załatwi sprawę, to oboje stracą kontrolę nad własnym losem.

Tłumaczenie: