Międzynarodowe plany, by pomóc Somalii w stworzeniu regionalnych rządów, są najlepszą wiadomością, jaką ten biedny kraj usłyszał od lat. Dwie dekady wojen i terror sprawiły, że Somalia jest jednym z najbiedniejszych krajów, gdzie żyje się najciężej na świecie. W ciągu ostatniego roku przynajmniej 80 tysięcy ludzi umarło z głodu, a 2 miliony 300 tysięcy cierpi na niedożywienie.

Nikt chyba nie wierzy, że los Somalii może się szybko odwrócić. Wiele krajów zachodnich długo z braku innego pomysłu trzymało dystans. Także Ameryka, która w 1993 roku w Somalii poniosła całkowitą klęskę - co zostało pokazane w filmie "Helikopter w ogniu".

Teraz sytuacja zaczyna się zmieniać. Inicjatywa, która pojawiła się na międzynarodowej konferencji 23 lutego w Londynie, może dać Somalijczykom nową nadzieję. Spotkanie, w którym uczestniczyła amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton i wysoko postawieni reprezentanci 40 innych krajów, było pierwszym na taką skalę. Brytyjczycy, inicjatorzy spotkania, forsowali nowe, świeże dyplomatyczne podejście. Zamiast prób utworzenia "przejściowego rządu federalnego" w stolicy Mogadiszu, uczestnicy konferencji, zarówno cudzoziemcy jak i Somalijczycy, zgodzili się na tymczasowy podział kraju na pięć albo sześć stref wpływów. Zamiast powierzać władzę słabemu i nierozpoznawalnemu w kraju rządowi, którego nakazy byłyby respektowane jedynie w granicach Mogadiszu, zdecydowano się na wspieranie rozwoju systemu federalnego.

Czas zdaje się sprzyjać wprowadzeniu tego planu w życie. Grupa Shabab, która przez ostatnie lata kontrolowała największą część kraju, głównie na południu i w centrum, zaczęła tracić ziemie i popularność. Siły z Etiopii i Kenii, wspierane logistycznie przez Amerykanów, Francuzów i Brytyjczyków, zaczęły zaciskać wokół nich pierścień z zachodu i południa. Poza tym Shabab nie poradził sobie z wyżywieniem ludzi na swoim terenie w czasie ostatniej dramatycznej suszy. Po tym, jak Shabab odmówił wstępu na swoje terytorium zachodnim organizacjom takim jak Oxfam, czy Międzynarodowy Czerwony Krzyż, od ruchu odwróciło się wielu wcześniejszych zwolenników.

Przetasowania w grupie Shabab

W tym momencie przeciwnicy Shabab w Somalii i za granicą, szczególnie Amerykanie, nie mają zamiaru negocjować z grupą, która ma powiązania z Al-Kaidą, co prawda niezbyt mocne, ale jednak podkreślane. Nie dalej jak 10 lutego Ayman Al-Zawahiri, jeden z przywódców Al-Kaidy oficjalnie uznał Shabab za część terrorystycznej siatki.

Co więcej, Ameryka i Zachód nie śpieszą się z uznaniem autonomii północno-zachodniej części kraju, regionu, który przed uzyskaniem przez Somalię niepodległości w 1964 roku był pod kuratelą Brytyjczyków. To dziś najlepiej zarządzana i najbezpieczniejsza część Somalii.

Wielu zachodnich obserwatorów porównuje grupę Shabab z Talibami z Afganistanu. Zachodnie agencje wywiadu szacują, że z Shabab współpracuje kilkuset cudzoziemców, choć nikt nie jest tego pewien. Nie wiadomo też, czy za przywódcę grupy powinien być uznany 34-letni Moktar Ali Zubeyr, bardziej znany jako Godane, czy wysoko postawiony Moktar Robow, który kontroluje dużą część południowo środkowej i nie jest skłonny do jakichkolwiek negocjacji.

W tej chwili w Somalii Amerykanie mają siatkę szpiegowską i ostatnio przy pomocy oddziału sił specjalnych z bazy w pobliżu Djibouti przeprowadzili akcję uwolnienia amerykańskiego obywatela z rąk somalijskich bandytów. Amerykanie prowadzą też zwiady przy pomocy samolotów bezzałogowych, które startują z Etiopii. W ten sposób pomagają siłom etiopskim i kenijskim. Te, od kiedy wkroczyły w połowie grudnia, zdobywają terytorium wcześniej zajmowane przez Shabab. Z tym, że Kenijczycy ugrzęźli na niemożliwych do przejściach drogach i cały czas jednak nie udało im się przejąć Kismayo, bastionu Shabab.

Etiopczykom idzie lepiej, działają obok sił Somalijczyków Sufi, lepiej znanych jako Ahlu Sunna Wal Jamaa albo ASWJ. To grupa, która kontroluje wycinek terenu wzdłuż etiopskiej granicy. 22 lutego Etiopczycy przejęli Baidoa, drugie największe miasto dotychczas kontrolowane przez Shabab. Chcą połączyć się z najbardziej wysuniętymi na północ oddziałami kenijskimi, by wspólnie podjąć atak.

Piraci - kolejna plaga w Somalii

Shabab to tylko jedna z plag w Somalii. Wśród statków pływających po Oceanie Indyjskim spustoszenie sieją piraci. Na wschód zapuszczają się aż do Seszeli, a na południe aż na Komory. Piraci swoimi zdobyczami nie zapełniają bezpośrednio kufrów należących do Shabab, ale mogli być okazjonalnie zmuszani do płacenia grupie dużej daniny. Siła piratów może w każdej chwili wzrosnąć. W ostatnim czasie dzięki międzynarodowym patrolom morskim prowadzonym przez uzbrojonych strażników udało się znacznie ograniczyć liczbę porwań i ataków. Ale, co martwi marynarzy, w związku z tym mogą wzrosnąć stawki okupów. Ostatnio było to bagatela - 11 milionów dolarów.

Na lądzie oficjalny rząd Somalii jest ekstremalnie niedołężny. Nie kontroluje nawet Mogadiszu - mówi pracownik organizacji humanitarnej, który dobrze zna Somalię. Rząd w ogóle nie administruje. Robi to Afrykańska Misja dla Somalii. Tak naprawdę wszystko kontrolują lokalni watażkowie - zarówno miasto jak i pomoc finansową.

Misja odparcia ataku Shabab na prowincji

AMISOM (Afrykańska Misja dla Somalii) ma mandat od Unii Afrykańskiej i ONZ. Składa się z 10 000 żołnierzy, głównie z Ugandy i Burundi. Niedługo kontyngent zostanie zwiększony do 17 000 żołnierzy. Minister spraw zagranicznych Ugandy Okello Oryem mówi, że zostaną tam tak długo, jak będzie to konieczne.

Te wojska w ciągu ostatnich miesięcy zdobyły część ziem w Mogadiszu. Przegoniły Shabab z targu Bakara, który jest takim swoistym handlowym centrum stolicy. Ale ciągle muszą się mierzyć z pięcioma atakami ze strony Shabab dziennie - podają źródła w zachodnim wywiadzie. Ponadto przed AMISOM teraz stoi zadanie odparcia ataku Shabab na prowincji.

Konkurencyjne wobec Shabab ośrodki władzy mające oparcie w klanach teraz okopują się na swoich terenach. Somaliland, gdzie dominuje klan Isak, rządzący z bardziej lub mniej demokratycznym mandatem, stara się uzyskać pełną niepodległość i ma silne lobby, szczególnie w Wielkiej Brytanii. Etiopczycy, którzy nie tylko handlują z Somaliland, ale też korzystają z ich portu Berbera, powstrzymują się od poparcia całkowitej niepodległości.

Inna prowincja - Puntland jest, jak mówią zachodni dyplomaci 10-12 lat za Somalilandem, ale stara się umocnić autonomię, którą zdobyła w ramach federalnej Somalii. Prezydent prowincji Muhammad Farole ma wsparcie tych, którzy wyemigrowali do Australii.

Galmudug to kolejna, mniejsza strefa, która stała się spójnym częściowo niezależnym lennem, złożonym z południowej części Puntland i północnej strefy w miarę kontrolowanej przez ASJW. Jubaland, to tereny najdalej wysunięte na południe, też często uznawane za częściowo autonomiczną strefę. I w końcu ziemie kontrolowane przez piratów - wybrzeże, które zaczyna się od Eyl na północy do Haradheere w centrum. Wyraźnie widać jak miasta Galkayo i Garowe zyskują na pirackich łupach.

Podział na kantony - ryzykowny

Plan, by podzielić Somalię na kantony niesie ze sobą pewne ryzyko. Kraj nadal będzie skorumpowany i zniewolony, ale może mniej dysfunkcjonalny i bardziej ożywiony. Plan Londynu jest relatywnie toporny - federacje plemienne, dodatkowo wzmocnione przez przekazanie władzy będą bardzo trudnymi partnerami. Powodzenie planu zależy też od sukcesu zagranicznych wojsk. Jeśli wojska z Kenii będą okupować południową część kraju na stałe i zapomną zadbać o ludność lokalną, mogą umocnić siłę Shabab.

Sukces w dużej mierze zależy też od tego, czy plemiona będą umiały ze sobą współpracować w ramach wspólnego zgromadzenia, jakie mają stworzyć. Brak kooperacji między regionalnymi władzami był problemem od długiego czasu. Z drugiej strony ewentualny rozpad kraju przyniesie gorsze skutki niż podział na kantony. Może prowadzić do rozlewu krwi.

Najważniejsze zadanie w Somalii to umożliwienie mieszkańcom kraju przeżycia. Dopóki regionalni przywódcy nie zaczną sobie choć trochę ufać plan utworzenia kantonów pozostanie pieśnią przyszłości. Ale nic innego nie zadziałało, od kiedy ostatnie skuteczne państwo zostało obalone w 1991 roku.

Tłumaczenie: Agnieszka Witkowicz