Jego droga do Hollywood wiodła przez dziennikarstwo, muzykę i stand-up. Dziś Marcin Harasimowicz, znany w amerykańskim świecie filmu jako Martin Harris, regularnie występuje w największych produkcjach, a ostatnio można go było zobaczyć w kinowym hicie "Superman". W rozmowie z PAP Life opowiada o kulisach pracy na amerykańskim planie, drodze do sukcesu, polskich korzeniach i tym, dlaczego wciąż nie powiedział ostatniego słowa – zarówno w Hollywood, jak i w Polsce.
- Marcin Harasimowicz, znany w USA jako Martin Harris, to polski aktor z Wrocławia, który przeniósł się do Los Angeles, by rozwijać karierę aktorską.
- Zdobył role w znanych produkcjach jak "Stranger Things", "The Hunt", "Amsterdam", "Czerwona nota", "Grey Man" i najnowszym "Supermanie", gdzie zaskoczył reżysera Jamesa Gunna swoją odważną kreacją.
- Harasimowicz podkreśla, że w Hollywood liczy się nie tylko talent, ale i etos pracy, a radę od Roberta De Niro "bądź na czas i naucz się kwestii" traktuje bardzo poważnie.
- Jego sposób na przebicie się to gra w różnych językach i znalezienie swojej niszy, co pomaga mu zdobywać różnorodne role mimo bariery akcentu.
Marcin Harasimowicz pochodzi z Wrocławia, gdzie w młodości grywał w zespole rockowym, pisał recenzje muzyczne i pracował jako dziennikarz sportowy. Jak sam przyznaje, decyzja o wyjeździe do Los Angeles nie była łatwa, ale zawodowe okoliczności sprawiły, że postanowił spróbować swoich sił za oceanem.
Nigdy nie chciałem z Polski wyjeżdżać na stałe, ale po prostu tak się zawodowo ułożyło. Przyjechałem do LA na rok, żeby skończyć szkołę aktorską Stella Adler, potem chciałem wrócić do kraju, ale usłyszałem, że jestem za stary, żeby zrobić karierę w Polsce, więc musiałem zostać w Stanach - wspomina aktor.
Dziś ma na koncie role w takich tytułach jak "Stranger Things", "The Hunt", "Amsterdam", "Czerwona nota", "Grey Man" czy w najnowszym "Supermanie".
Dostanie się do hollywoodzkiej produkcji to wyzwanie, z którym mierzą się tysiące aktorów z całego świata. Jak podkreśla Harasimowicz, konkurencja jest ogromna - do jednej roli w "Supermanie" startowało nawet 30 tysięcy osób.
Z tego, co wiem, bardzo znani aktorzy z Polski starali się o tę rolę, ale ostatecznie Jamesowi (James Gunn, reżyser "Supermana" - red.) spodobało się to, co ja zaproponowałem - mówi.
Klucz? Odwaga w budowaniu postaci i własny pomysł na rolę. Harasimowicz wcielił się w postać generała, szefa armii i doradcy prezydenta fikcyjnego państwa Boravia, który jest antagonistą głównego bohatera.
Pomyślałem, że wbrew stereotypom moja postać nie będzie twardzielem. Na zewnątrz będzie grał silnego, ale w relacjach z prezydentem będzie uległy i przestraszony. Początkowo miałem być w dwóch scenach, ale w trakcie kręcenia James uznał, że zostanę dodany do innych scen i w sumie jestem w sześciu. Cieszę się, że wszystkie znalazły się w filmie, bo kiedy powstaje tak ogromna produkcja, to potem bardzo dużo ląduje na podłodze u montażystów. Nigdy do końca nie wiadomo, co zostanie z twojej roli na ekranie. Wydawało mi się, że moja rola będzie mniejsza, ale James wykorzystał dosłownie każdą sekundę tego, co zrobiłem, każdy gest, każde słowo - podkreśla.
Wielkie produkcje filmowe rządzą się swoimi prawami - tutaj liczy się precyzja, tempo i profesjonalizm.
Harasimowicz podkreśla, że w Hollywood liczy się nie tylko talent, ale i etos pracy. Najważniejszą radę, którą dostał, przekazał mu sam Robert De Niro podczas pracy nad filmem "Amsterdam".
Pamiętaj o dwóch rzeczach: bądź na czas na planie i naucz się swoich kwestii, a będziesz miał długą karierę w Hollywood - cytuje aktor słowa legendy kina.
Wielu europejskich aktorów narzeka, że nie robią kariery w Hollywood przez akcent. Harasimowicz znalazł na to własny sposób.
W "Supermanie" i w "The Hunt" mówię po chorwacku, w "Gray Manie" po czesku, w "Prawdziwych kłamstwach" po słoweńsku, w kilku produkcjach po niemiecku, w kilku po rosyjsku. Trzeba znaleźć swoją niszę, wyeksponować swoje najmocniejsze, unikalne atrybuty - wyjaśnia.
Dzięki temu jest rozchwytywany do ról w różnych językach, a na castingi trafia regularnie, nagrywając liczne self-tape’y.
Hollywood to nie tylko blask fleszy i czerwone dywany. To także ogromna konkurencja, presja i nieustanna walka o każdą rolę.
Tutaj jest milion aktorów. I nawet jeśli pewnego dnia uda ci się dostać rolę, to walka o pracę właściwie się nie kończy. Znam wielu aktorów, którzy mieli swoje pięć minut, zaczęło im się wydawać, że już złapali Pana Boga za nogi - i wszystko skończyło się bardzo szybko. Zawsze jest cały tłum ludzi na twoje miejsce. Trzeba mieć brawurę i wierzyć w siebie, ale trzeba też mieć pokorę, bo naprawdę łatwo cię zastąpić - podkreśla Harasimowicz.
Nie ukrywa, że droga do sukcesu bywa wyboista, a momenty zwątpienia zdarzają się nawet najbardziej zdeterminowanym.
Choć od 17 lat mieszka w Los Angeles, Harasimowicz nie zapomina o swoich polskich korzeniach. Marzy o tym, by zagrać główną rolę w polskim filmie, choć nie zamierza rezygnować z amerykańskiej kariery.
W Polsce chciałbym zagrać z powodów osobistych, tam jest moja rodzina i dlatego że po prostu kocham Polskę. Wychowywałem się w patriotycznej rodzinie. Czytam książki historyczne o Polsce, bo to jest moja pasja. Fajnie, gdybym kiedyś zagrał w filmie kostiumowym. Natomiast nie będę grał w Polsce kosztem pracy w Hollywood. Na razie jednak staram się dobrze reprezentować Polskę na tej największej światowej scenie filmowej - deklaruje.
Harasimowicz nie ukrywa, że wciąż stawia sobie nowe cele. Marzył o rolach w "Stranger Things", "Zadzwoń do Saula", "Wspaniałej pani Maisel" i wszystkie te marzenia udało mu się spełnić. Teraz na liście znajduje się "James Bond".


