Zakaz zgromadzeń i wieców obowiązuje od godz. 10 w Paryżu. To reakcja władz miasta na anonimowe apele, wzywające do ponownych zamieszek. Apele rozsyłane są przez sms-y i zamieszczane w Internecie.

Władze francuskiej stolicy mogły podjąć taką decyzję na mocy wprowadzonego kilka dni temu stanu wyjątkowego. Nie chodzi oczywiście o osoby, które po prostu spacerują po Paryżu i zachowują się normalnie - uspokajał wczoraj prefekt policji Paryża Pierre Mutz.

Paryskie władze wkładają zresztą wiele wysiłku w zapewnienie, że miasto żyje w tych dniach normalnie i jest tak samo jak zawsze gościnne dla turystów. Za łamanie zakazu zgromadzeń przepisy przewidują areszt do dwóch miesięcy i grzywnę do 3750 euro, albo jedną z tych kar.

Policja nie kryje jednak, że liczy głównie na "efekt psychologiczny" zastosowania przepisów stanu wyjątkowego. Zakaz będzie obowiązywał do jutra, do 8 rano. W tym czasie paryskie ulice będzie dodatkowo patrolować około 3 tysięcy funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa.

„Tłumienie nie rozwiąże problemu zamieszek”

Jeżeli teraz zamieszki zostaną stłumione, to w przyszłości wybuchną ze zdwojoną siłą – ostrzegają mieszkańcy paryskich przedmieść. Ich zdaniem, stan wyjątkowy nie jest rozwiązaniem sytuacji.

- To była tylko rozgrzewka. Mamy dosyć życia na przedmieściach, na które zostaliśmy zepchnięci - mówi czarnoskóry uczestnik zamieszek, z którym rozmawiał korespondent RMF. Dodaje, że próby wydostania się z gett nie udają się. Jego zdaniem, to francuscy politycy sprawili, że nastolatkowie zaczynają się zachowywać jak dzikie zwierzęta.

- Policjanci prowokują nas, mówiąc: „Ty nie jesteś stąd, wracaj do ojczyzny!” – mówi uczestnik zamieszek. Dodaje, że policjanci pobili go już wiele razy. Ostrzega, że pewnego dnia to się skończy wybuchem wielkiego powstania wśród mieszkańców przedmieść.