​Irak i Iran wbrew oczekiwaniom administracji prezydenta USA Donalda Trumpa zdecydowali się zawrzeć porozumienie o bezpieczeństwie wspólnej granic. Nie jest tajemnicą, że amerykański przywódca dąży do osłabienia powiązania Bagdadu z Teheranem.

Umowę między Iranem a Irakiem podpisali najwyżsi rangą urzędnicy ds. bezpieczeństwa obu krajów, sekretarz rady bezpieczeństwa Iranu, powołany na to stanowisko przed dwoma tygodniami Ali Laridżani oraz iracki doradca ds. bezpieczeństwa Kasim al-Aradżi. 

Przy zawarciu umowy obecny był także premier Iraku Muhammad Szija as-Sudani, o czym poinformowało jego biuro.

Przełomowy moment

Według irańskiej telewizji państwowej PressTV w komentarzach wygłoszonych na konferencji prasowej przed przyjazdem do Bagdadu, Laridżani określił wizytę jako przełomowy moment w stosunkach dwustronnych.

Co istotne: umowę, której treści nie ujawniono, zawarto w momencie, gdy Waszyngton zintensyfikował wysiłki, aby zablokować starania Iraku o zalegalizowanie, kontrolowanych przez Teheran, Sił Mobilizacji Ludowej (PMF) - sojuszu ponad 40 głównie szyickich milicji, walczących po stronie rządu irackiego z Państwem Islamskim. 

Zagrali na nosi Trumpowi?

Biały Dom chciałby, aby rozbrojone bojówki stały się częścią państwowych sił bezpieczeństwa.

Stany Zjednoczone prawdopodobnie odczytają tę umowę jako sygnał, że rząd Sudaniego wybrał Iran kosztem relacji z Waszyngtonem, co może doprowadzić do nałożenia przez USA sankcji na Bagdad i skłonić Biały Dom do zbliżenia z Kurdam.