Kilka tysięcy osób zebrało się wieczorem przed gmachem węgierskiego parlamentu w centrum Budapesztu. Największa opozycyjna partia Fidesz odwołała zaplanowaną na sobotę wielką manifestację. Odrzuciła także ofertę rozmów z rządem.

I choć opozycja odcina się od protestujących, to manifestanci nie czują się zaskoczeni działaniami polityków. Politycy są tu niepotrzebni, bo to protest obywatelski - mówi jeden ze studentów. Ci, którzy uważają, że premier za swoje słowa powinien odejść, są właśnie tutaj.

Opozycja robi co może, aby nie utożsamiano jej z organizatorami ulicznych protestów. I tak przed parlamentem nie występują liderzy opozycji, a szef Fideszu wzywa do spokoju. Mieszkańcy Budapesztu boją się jednak, że w tej sytuacji politycy dogadają się nad ich głowami. Posłuchaj relacji specjalnego wysłannika RMF FM:

W czwartek nad ranem policja starła się w Budapeszcie z grupą kilkuset młodych ludzi, uzbrojonych w pałki, butelki i kije. Wcześniej funkcjonariusze stoczyli bitwę ze skinhedami przed budynkiem parlamentu. Rannych zostało 17 osób, a tym 3 ciężko.

Według władz manifestacje były mniej liczne i spokojniejsze niż poprzednio. "Nie wiem, kto do czego się przygotowuje, lecz mogę zapewnić, że policja jest w stanie zdławić każde nielegalne działanie" - deklaruje szef policji.

Odwołano natomiast zaplanowaną demonstrację studentów – obawiano się bowiem prowokacji. Nie oznacza to jednak, że do Budapesztu nie przyjadą studenci – pojawiły się podejrzenia, że organizacje studenckie wycofały się po naciskach ze strony rządów. Wśród protestujących rozeszła się też informacja, że władze rozważają wprowadzenie zakazu zgromadzeń. Posłuchaj relacji specjalnego wysłannika RMF FM, Przemysława Marca:

Antyrządowe protesty wybuchły w Budapeszcie po ujawnieniu nagrania z maja, w którym premier Węgier Ferenc Gyrcsany na zamkniętym posiedzeniu partyjnym mówił, że aby wygrać kwietniowe wybory i utrzymać się przy władzy, jego socjalistyczny rząd kłamał na temat stanu gospodarki i państwa.

We wtorek w nocnych starciach z policją na ulicach miasta zostało rannych około 150 osób. Demostranci spalili wiele samochodów, zaatakowali też budynek telewizji państwowej. Lider prawicowej opozycji Viktor Orban wezwał szefa rządu do ustąpienia ze stanowiska, Ten jednak odmówił i zapowiedział kontynuację reform.