Po nocnych starciach, w których rannych zostało 60 osób, a prawie 100 trafiło do aresztu, dziś Węgrzy także gromadzą się przed siedzibą parlamentu. Choć studenci odwołali zaplanowaną na jutro demonstrację, protesty mają trwać aż skompromitowany rząd poda się do dymisji.

Teraz w mieście jest spokojnie. Węgierscy studenci odwołali zaplanowaną na jutro demonstrację – dowiedział się specjalny wysłannik RMF FM, Przemysław Marzec. 10 tysięcy żaków na ulicach Budapesztu miało protestować przeciwko podwyżce czesnego za studia.

Wszystko dlatego, że organizatorzy studenckiego marszu boją się prowokacji i kolejnych utarczek z policją. Gdyby do nich doszło, dałoby to władzy wygodną wymówkę - że w Budapeszcie protestują chuligani. Posłuchaj relacji Przemysława Marca, specjalnego wysłannika RMF FM:

Obie strony konfliktu pozostają nieugięte – premier Ferenc Gyurcsany zapowiada, że nie będzie żadnej tolerancji dla wywołujących burdy na ulicach. Jednocześnie szef rządu deklaruje, że pozostanie na stanowisku. Przedstawiciele opozycji zapowiadają natomiast kolejne protesty.

Oficjalnym informacjom towarzyszą plotki i domysły. W niektórych węgierskich mediach pojawiła się hipoteza, że być może to sam premier Gyurcsany stoi za wyciekiem nagrania, w którym przyznaje się do okłamywania społeczeństwa. Według komentatorów znamienne jest, że taśma wypłynęła dokładnie sto dni po reelekcji premiera. Protesty i chaos miałyby bowiem odwrócić uwagę od bolesnych cięć i reform, a także zwiększyć w społeczeństwie pragnienie porządku. Posłuchaj relacji Przemysława Marca:

Kolejna noc zamieszek w Budapeszcie

Do ostatnich starć doszło po tym, jak 10 tysięcy ludzi ponownie zebrało się przed gmachem parlamentu, domagając się dymisji lewicowego premiera. Ferenc Gyurscany przyznał się wcześniej do kłamstw o stanie państwa.

W kierunku policjantów poleciały butelki i kamienie. Policja wezwała agresywnych demonstrantów do rozejścia się, a gdy to nie poskutkowało użyła gazu łzawiącego. Demonstranci zamierzali dostać się wewnątrz budynku partii, który chroniło kilkuset policjantów, niektórzy na koniach i z psami. Spłonęło kilka wozów policyjnych. Protestujący wznieśli barykady z kontenerów na śmiecie i parkowych ławek.

Policji udało się rozpędzić tłum w trzeciej godzinie zamieszek dopiero za pomocą armatek wodnych. Nad ranem większość ludzi zgromadzonych przed parlamentem rozeszła się do domów.

Niektórzy rozbili namioty, deklarując, że pozostaną na miejscu aż do dymisji Gyurcsanya. Według niektórych komentatorów, napięcie na Węgrzech może się utrzymywać aż do 1 października - na ten dzień zaplanowane są wybory samorządowe.