W Stanach Zjednoczonych nie ma powszechnego przekonania do interwencji militarnej w Libii. Podsekretarz Stanu USA William Burns powiedział przed senacką komisją spraw zagranicznych, że strefa zakazu lotów mogłaby przynieść efekty, ale nadal trzeba rozważyć inne środki.

Stany Zjednoczone popierają międzynarodowe środki, ale raczej nie są za interwencją militarną. A wprowadzenie zakazu lotów oznacza mniej więcej wojnę i użycie siły. Zastępca Sekretarza Stanu USA mówi o rozważeniu innych możliwości i nałożeniu kolejnych sankcji, bo takie stanowisko proponuje Barack Obama.

Prezydent jest jednak krytykowany przez amerykańską prasę za to, że nie udziela znaczącego wsparcia walczącym z dyktatorem Libijczykom. William Burns powiedział też, że trudno przewidzieć, jak zachowałyby się Rosja i Chiny w obliczu rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ dotyczącej libijskiego kryzysu.

Stany Zjednoczone zachowują się tak powściągliwie, bo akcja militarna NATO oznacza w efekcie użycie dużych sił amerykańskiej armii, a ta zaangażowana jest w operację w Iraku i Afganistanie. Do tego, aby ustanowić strefę zakazu lotów, trzeba zbombardować libijskie systemy kontroli przestrzeni powietrznej. A te Kadafii sprytnie ulokował w pobliżu szpitali, szkół i innych publicznych instytucji. Nie ma też dokładnego rozpoznania terenu, co oznacza, że mogliby zginąć cywile.