Rządzący Afganistanem Talibowie oznajmili, że spodziewają się zmasowanego ataku Stanów Zjednoczonych w odwecie za wtorkowe zamachy na World Trade Center i Pentagon. Ostrzegli jednak, że - zaatakowani - będą się mścić. "Jesteśmy gotowi zapłacić każdą cenę by się bronić i wykorzystać wszelkie możliwe sposoby i środki do odwetu" - oznajmił przywódca Talibów Mułła Mohammad Omar.

Talibowie od samego początku mówią, że ukrywający się w Afganistanie saudyjski terrorysta Osama bin Laden nie może być odpowiedzialny za wtorkowe zamachy, gdyż nie dysponuje aż takimi środkami. "Osama nie ma pilotów. Nawet nie ma gdzie ich szkolić. W Afganistanie nie ma odpowiednich do tego ośrodków ani sprzętu" – twierdzi przedstawiciel Talibów. Jednak dla Stanów Zjednoczonych Osama bin Laden jest numerem jeden na liście podejrzanych. W raporcie amerykańskiego rządu, wydanym zaledwie dzień przed zamachami, stwierdza się, że siatka terrorystyczna bin Ladena działa w co najmniej 34 państwach, zrzesza około 300 bojowników i "stanowi poważne zagrożenie dla amerykańskich obywateli". Amerykanie szacują majątek bin Ladena, z którego między innymi sponsoruje działalność terrorystyczną, na trzysta milionów dolarów.

Centralna Agencja Wywiadowcza już od 1998 roku miała zgodę prezydenta na użycie tajnych środków w celu powstrzymania planowanych przez bin Ladena terrorystycznych działań. Po zamachach na ambasady w Kenii i Tanzanii odpowiednie polecenie wydał ówczesny prezydent USA, Bill Clinton. Wtedy też, między innymi zaatakowano przy pomocy pocisków manewrujących „Cruise” obozy szkoleniowe bin Ladena w Afganistanie. Przeznaczono na to znaczne środki, które jednak ze względu na sposób życia bin Ladena, nie odniosły zamierzonego skutku. Ten problem pozostał do dziś. Co więcej, źródła wywiadowcze wskazują, że po atakach na Nowy Jork i Waszyngton, obozy zwolenników bin Ladena i jego zwolenników oraz centra szkoleniowe na Bliskim Wschodzie praktycznie się wyludniły.

13:15