Zwolennicy byłego prezydenta Brazylii Jaira Bolsonaro wdarli się do budynków administracji rządowej, Kongresu oraz pałacu prezydenckiego w stolicy kraju Brasilii. Według lokalnych mediów, w zamieszkach bierze udział w sumie kilka tysięcy osób. Dotychczas nie ma informacji o osobach rannych. Prezydent Lula ogłosił dekret o interwencji władz federalnych w stołecznym dystrykcie.

Tłum zwolenników Bolsonaro przedarł się przez kordony sił bezpieczeństwa i wtargnął do budynków ministerstw, Kongresu i na parking pałacu prezydenckiego. Z informacji policji wynika, że tysiące osób deklarujących się jako sympatycy byłego szefa państwa znajduje się zarówno na zewnątrz szturmowanych obiektów, jak i wewnątrz budynków.

Jak informuje BBC, policja w niektórych przypadkach użyła gazu łzawiącego. 

Według służb bezpieczeństwa celem ataku stała się również siedziba Sądu Najwyższego. Część osób, które wdarły się do obiektu, dewastują fotele, a także rozbijają szyby wewnątrz budynku.

"Nasi funkcjonariusze podjęli już działania służące przywróceniu porządku publicznego" - podała w komunikacie policja.

Lokalne media szacują, że w demonstracjach może brać udział nawet około 3 tys. osób. Według niektórych mediów przeprowadzający atak na budynki państwowe to przyjezdni z różnych regionów kraju. Na miejsce dotarli w ramach zorganizowanych grup podróżujących autokarami.

Protestujący kwestionują wynik wyborów z 30 października, w których lewicowy Luiz Inacio Lula da Silva pokonał Bolsonaro. Były prezydent wielokrotnie - bez przedstawiania dowodów - kwestionował wiarygodność krajowego systemu głosowania elektronicznego. 

3 listopada Bolsonaro uznał jednak swoją porażkę w wyborach prezydenckich, a także wezwał swych zwolenników do zaniechania masowych blokad na drogach w całym kraju. Część zwolenników prawicowego polityka w dalszym ciągu organizowała protesty, twierdząc, że wygrana Luli niewielką przewagą to efekt oszustwa popełnionego podczas wyborów.

Zwolennicy Bolsonaro wzywają do interwencji wojskowej i rezygnacji Luli.

Musimy przywrócić porządek po tych oszukańczych wyborach - powiedział 27-letni Lima, cytowany przez agencję AFP. Jestem tu dla historii, dla moich córek - dodał.

Hiszpański dziennik El Mundo nazywa niedzielne wydarzenia w Brazylii "próbą zamachu stanu".

Ibaneis Rocha, gubernator Brasilii powiedział Reutersowi, że wszystkie siły bezpieczeństwa zostały wysłane do walki z uczestnikami zamieszek.

Brazylijski minister sprawiedliwości Flávio Dino napisał na Twitterze, że "ta absurdalna próba narzucenia woli siłą nie zwycięży".

Jair Bolsonaro opuścił 30 grudnia Brazylię, udając się ze swoimi najbliższymi współpracownikami do USA. Zadeklarował, że "niebawem wróci do kraju".

Część brazylijskich komentatorów twierdzi, że dyskrecja, z jaką Bolsonaro zaplanował swój wyjazd z kraju, może świadczyć o tym, że ma on obawy, iż po objęciu władzy przez administrację Luli stanie się celem prześladowań ze strony środowiska nowego, lewicowego prezydenta Brazylii.

Prezydent Lula reaguje

Prezydent Brazylii Luiz Inacio Lula da Silva ogłosił dekret umożliwiający przejęcie władzy przez administrację federalną w dystrykcie obejmującym stolicę kraju Brasilię. Zdaniem szefa państwa ma to na celu przywrócenie ładu w mieście po inwazji na budynki państwowe sympatyków byłego prezydenta Jaira Bolsonaro.

Dokument, jak wynika z wydanego przez Lulę oświadczenia, będzie obowiązywać do 31 stycznia.

Podczas szturmu na siedzibę głowy państwa Lula był nieobecny, gdyż przebywa w stanie Sao Paulo. Uczestników zamieszek Lula nazwał "faszystami oraz fanatykami" i powiedział, że zostaną ukarani "z całą mocą prawa". 

Według dziennika "O Globo" prezydent ma do dyspozycji około 2500 policjantów oddziałów szybkiego reagowania, których mógłby użyć dla zaprowadzania porządku w stolicy Brazylii. 

"Stany Zjednoczone potępiają wszelkie próby podważenia demokracji w Brazylii. Prezydent (Joe - przyp. red.) Biden uważnie śledzi sytuację, a nasze poparcie dla brazylijskich instytucji demokratycznych jest niezachwiane. Demokracja Brazylii nie zostanie wstrząśnięta przemocą" - napisał na Twitterze doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan.

Media porównują niedzielne wydarzenia do szturmu na amerykański Kapitol przez zwolenników Donalda Trumpa. Do zdarzenia doszło 6 stycznia 2021 r.