Do godziny 6 rano trwała we Francji godzina policyjna wprowadzona w 30 miastach i miasteczkach. W tym czasie osoby poniżej 16 lat mogły przebywać na ulicach jedynie w towarzystwie dorosłych, wprowadzono również zakaz sprzedawania benzyny nieletnim.

Te środki okazały się skutecznym sposobem na rozruchy od kilkunastu dni paraliżujące Francję. Ta noc była spokojniejsza od poprzednich, choć punktów zapalnych nie brakowało.

W Bordeaux spłonął autobus obrzucony koktajlami Mołotowa, w Tuluzie grupy młodzieży obrzuciły policjantów kamieniami. Żądza niszczenia sprawi, że arabsko-murzyńskie "getta" będą w przyszłości jeszcze bardziej ubogie, a co za tym idzie staną się jeszcze groźniejszą beczką prochu - obawia się wielu komentatorów.

Merowie biednych przedmieść załamują ręce – odbudowanie spalonych budynków publicznych będzie często trwało długimi latami. Ci, którzy podpalają nie mogą zrozumieć, że jutro będą mieli wokół swoich domów tylko zgliszcza, bo nie ma pieniędzy, żeby szybko usunąć wszystkie szkody. Np. spalona sala gimnastyczna będzie pewnie remontowana przez kilka lat - tłumaczy rozgoryczony mer jednej z podparyskiej miejscowości. Problem polega na tym, że nie ma tego komu tłumaczyć. Bandy w nocy rzucają butelkami z benzyną, a czasie dnia ich nie widać.

Media powoli podsumowują niemal dwutygodniowe zamieszki. Niektóre komentarze mogą zaskakiwać: mówiąc o paleniu samochodów, mówią o "rytuale" ostatnich dni - "rytuale nowej francuskiej rewolucji".