Rząd Hongkongu sięga po stworzone w czasach kolonialnych i nieużywane od pół wieku prawo: by powstrzymać falę prodemokratycznych protestów, skorzystał z przepisów o stanie kryzysowym i zabronił zasłaniania twarzy w czasie "nielegalnych zgromadzeń". Przeciwko zakazowi - który wejdzie w życie o północy i za którego złamanie grozić będzie nawet do roku więzienia - protestują dzisiaj na ulicach miasta tysiące ludzi.

Decyzję o wprowadzeniu zakazu szefowa administracji Hongkongu Carrie Lam uzasadniła eskalacją przemocy na ulicach miasta w związku z trwającymi od czerwca antyrządowymi protestami.

Większość ich uczestników demonstruje wprawdzie pokojowo, ale często dochodzi również do starć między policjantami a radykalnymi grupami protestujących. Co więcej, niedawno policja zmniejszyła ograniczenia dot. użycia broni przez funkcjonariuszy, a we wtorek - po raz pierwszy od początku fali protestów - policjant postrzelił demonstranta ostrą amunicją.

Informując na konferencji prasowej z udziałem całego swego gabinetu o wprowadzeniu zakazu zakrywania twarzy, szefowa administracji Hongkongu przekonywała, że w "obecnej sytuacji" "jest to konieczna decyzja". Podkreślała również, że "obecna sytuacja w oczywisty sposób doprowadziła do poważnego zagrożenia publicznego".

Równocześnie zaznaczyła, że nie ogłasza w regionie stanu kryzysowego.

Do roku więzienia lub grzywna

Jak podała publiczna stacja RTHK, z dokumentów przekazanych na konferencji dziennikarzom wynika, że od północy z piątku na sobotę za noszenie masek podczas demonstracji - zarówno tych uzgodnionych z władzami, jak i nielegalnych - grozić będzie do roku więzienia lub grzywna w wysokości do 25 tysięcy dolarów hongkońskich (to około 12 600 złotych).

Dopuszczono pewne wyjątki, w tym zasłanianie twarzy z powodów religijnych czy zdrowotnych.

Według Carrie Lam, nowe przepisy mają wyeliminować sytuacje, gdy zamaskowani demonstranci dopuszczają się aktów wandalizmu i przemocy.

Jako odpowiedzialny rząd mamy obowiązek użyć wszelkich dostępnych środków, by zatrzymać eskalację przemocy i przywrócić spokój w społeczeństwie - zaznaczyła szefowa administracji.

Wspomniała również, że przepisy zakazujące zasłaniania twarzy obowiązują już w wielu innych krajach. Zwolennicy zakazu wskazywali w tym kontekście Kanadę, gdzie grozi za to nawet 10 lat więzienia, i Francję, gdzie zakaz wprowadzono niedawno w związku z protestami ruchu tzw. żółtych kamizelek.

Olbrzymie uprawnienia dla szefa administracji

Komentatorzy podkreślają jednak, że w krajach zachodnich zakazy uchwalane były przez demokratycznie wybrane parlamenty, tymczasem Lam skorzystała ze starych przepisów o stanie kryzysowym, które przyznają szefowi administracji Hongkongu olbrzymie uprawnienia, w tym do dowolnej zmiany prawa z pominięciem parlamentu, jeśli uzna on, że zaistniała "sytuacja kryzysowa lub zagrożenia publicznego".

Wykorzystywaniu przez władze przepisów o stanie kryzysowym sprzeciwia się opozycja, a tysiące ludzi protestują na ulicach centrum Hongkongu przeciwko wprowadzeniu zakazu zasłaniania twarzy.

Sama Lam podkreślała na konferencji prasowej, że "Hongkong nie znajduje się w stanie kryzysowym", ale "jesteśmy w sytuacji poważnego zagrożenia", co upoważnia ją do skorzystania z przepisów kryzysowych.

W takiej sytuacji szef hongkońskich władz może uzyskać również inne - poza zmianą prawa z pominięciem parlamentu - szerokie uprawnienia, w tym do zatwierdzania aresztowań, przeszukań, kar i deportacji, konfiskaty mienia, cenzury prasy i przejęcia kontroli nad całym handlem, transportem i przemysłem w mieście.

Część ekspertów ostrzegała, że skorzystanie z tych przepisów będzie niebezpiecznym precedensem i może zagrozić pozycji Hongkongu jako światowego centrum finansowego.

Inwestorzy będą się bardzo obawiać, że prawo w Hongkongu może zmienić się z dnia na dzień, ograniczając ich swobody. Bez żadnych konsultacji, bez ostrzeżenia, bez debaty w Radzie Legislacyjnej. To bardzo niebezpieczne - komentował wykładowca prawa z Uniwersytetu Hongkongu Eric Cheung.