Trwająca od dwóch miesięcy zbrojna rebelia na wschodzie Demokratycznej Republiki Konga przeniosła się na zielone wzgórza na pograniczu z Rwandą i Ugandą. To kryjówka ostatnich żyjących na świecie górskich goryli. Walki stwarzają bardzo poważne zagrożenie dla zwierząt.

Od kilku tygodni z dżungli, porastającej zbocza wulkanicznych gór dobiegają karabinowe serie i wybuchy moździerzowych granatów, a wokół wierzchołków wulkanów krążą wojskowe śmigłowce. Rządowe wojsko oblega trzy wzgórza Runyoni, Tshanzu i Mbuzi, gdzie ukryło się około tysiąca partyzantów z Ruchu 23 Marca, zbrojnej rebelii, wszczętej w marcu przed żołnierzy, wywodzących się z kongijskich Tutsich. Wyparci z sąsiednich płaskowyżów, rebelianci ukryli się na wzgórzach, będących schronieniem ostatnich na świecie górskich goryli.

Na świecie żyje ich już tylko około ośmiuset. Ich ostatnimi siedliskami są zbocza łańcucha wulkanów, położonych na pograniczu Ugandy, Rwandy i Konga (DRK). Jedna czwarta goryli żyje w Virunga w DRK, w najstarszym w Afryce (utworzony w 1929 r.) parku narodowym. Większość pozostałych goryli żyje w rezerwacie Bwindi w Ugandzie.

Partyzanci pojawili się tu na początku maja. Wyparci z zielonego płaskowyżu Masisi i pobliskiego Rutshuru, okopali się na wzgórzach Virungi, z których odpierają szturmy rządowego wojska, przypuszczane przy użyciu śmigłowców, moździerzy, a nawet czołgów.

Kongijskie wojny już nie raz zagrażały gorylom

To nie pierwszy raz, gdy kongijskie wojny zagrażają przetrwaniu górskich goryli. W 1994 r. na wulkanicznych wzgórzach wyrosły uchodźcze obozowiska kilku milionów Hutu, którzy dokonawszy ludobójczych rzezi Tutsich w Rwandzie, uciekli do sąsiedniego Konga przed zemstą i karą. Dwa lata później pogromów w ich obozach dokonali rwandyjscy żołnierze Tutsi, którzy wraz z kongijskimi rodakami najechali na Kongo i wywołali tam wojnę domową.

W 2007 r. w kryjówkach górskich goryli w Virundze rozpanoszyli się kolejni partyzanci, tym razem komendanta Laurenta Nkundy, który wywołał nowe zbrojne powstanie na wschodzie Konga. Wtedy, w walkach między rządowym wojskiem i rebeliantami w Virundze zginęło też co najmniej 10 goryli. W wojnach, toczonych tam od 1994 r., zginęły łącznie 24 goryle, zabite przez przypadkowe pociski, ale także na łupy czy żywność.

Opiekunowie goryli z parku narodowego w Virundze obawiają się nie tylko o ich bezpieczeństwo, ale także o przyszłość parku. Wojna odstraszy turystów, których według szacunków dyrektora parku Emanuela de Merode, w zeszłym roku przyjechało tam ponad trzy tysiące. Według strażników z Virungi, poza partyzantami z Ruchu 23 Marca i wojskiem rządowym, na terenie parku działają od maja jeszcze dwie partyzantki, które jego położenie z dala od ludzkich siedlisk uznały za znakomite miejsce na bezpieczne kryjówki.

Liczne zagrożenia

Wybijanym przez kłusowników gorylom górskim zagłada groziła już w latach 70. Przed wymarciem uratowała je wtedy amerykańska uczona Dian Fossey, która zamieszkała wśród goryli, by badać ich zwyczaje i zdobyła światowy rozgłos dzięki swym bojom z kłusownikami. Fossey w końcu przegrała wojnę z kłusownikami. Nazajutrz po Bożym Narodzeniu w 1985 r. została zamordowana maczetą we własnym domu. Wywołany przez nią rozgłos sprawił jednak, że od końca lat 80. populację goryli górskich otoczono szczególną opieką, a ich liczba ponad dwukrotnie wzrosła.

Kongijskich obrońców przyrody martwią nie tylko nieustanne wojny, które przetaczają się co kilka lat przez wulkaniczne wzgórza Virungi, ale także fakt, że niedawno w ich pobliżu odkryto złoża ropy naftowej. Wiertnicze wieże poustawiały tam już naftowe koncerny z Francji i Włoch. Obrońcy przyrody obawiają się, że dla parku narodowego nafciarze mogą okazać się zagrożeniem większym niż kłusownicy i partyzanci.