Władimir Putin proponuje opozycji dyskusję o zbliżających się wyborach prezydenckich. "Należy rozwijać dyskusję w internecie i usłyszeć ludzi" - mówi rosyjski premier, który w przyszłym roku zamierza powrócić na Kreml.

W ten sposób Putin odniósł się do sobotniej wielotysięcznej demonstracji opozycji w Moskwie. Według jej organizatorów, na prospekt Sacharowa przyszło ponad 100 tysięcy ludzi, którzy chcieli zaprotestować przeciw sfałszowanym - ich zdaniem - wynikom wyborów parlamentarnych z początku grudnia. Rosyjskie MSW mówiło o co najmniej 28 tysiącach demonstrantów. Ludzie wyszli na ulice z hasłem "Rosja bez Putina" i zapowiadali, że nie dopuszczą do sfałszowania wyborów prezydenckich.

Jeśli obecne zapowiedzi Władimira Putina wziąć za dobrą monetę, to w tym punkcie opozycja i rosyjski premier są zgodni: wybory nie mogą być sfałszowane. Problem w tym, że Putin mówi o potrzebie rozmowy, ale zaraz dodaje, że są siły dążące do destabilizacji i delegitymizacji wyborów, a do tego nie wolno dopuścić.

W uwiarygodnieniu przyszłorocznego głosowania mają pomóc internetowe kamery w komisjach wyborczych - ponownie wspomniał o nich Putin. Rosyjska prasa donosi jednak, że już wiadomo, że przed wyborami, które wypadają 4 marca, nie uda się ich zamontować niemal w połowie komisji.

Większość komentatorów jest zresztą zgodnych, że ta liberalizacja i chęć dialogu ze strony rosyjskiego premiera to jedynie nowa taktyka, bo w sondażach Putin uzyskuje w tej chwili zaledwie około 40 procent poparcia.

Na scenie politycznej pojawiają się już nowi przeciwnicy Putina. Znany rosyjski prawnik i bloger, krytyk reżimu Aleksiej Nawalny zapowiedział utworzenie własnej opozycyjnej partii demokratycznej. Założenie własnej partii zapowiedział też miliarder Michaił Prochorow, zamierzający ubiegać się o prezydenturę.