​Kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy musiałoby wziąć udział w operacji w Syrii, której celem byłoby zabezpieczenie broni chemicznej. Szczegóły analizy Pentagonu w sprawie ewentualnej interwencji Amerykanów ujawnił dziś "New York Times". Szacuje się, że reżim Baszara el-Asada dysponuje potężną ilością takiej broni.

Według raportu Pentagonu, groźba jej użycia staje się coraz bardziej realna. Autorzy analizy uważają, że dyktator może ją wykorzystać przeciwko zbuntowanej ludności cywilnej, zwłaszcza teraz, kiedy rebelianci dostali międzynarodową pomoc. Realna jest również obawa, że broń chemiczna mogłaby trafić w ręce terrorystów.

Prezydent USA Barack Obama, choć niechętny operacji w tym kraju, latem zapowiadał, że nie wyklucza zrewidowania swojego stanowiska. Pentagon ocenił, że Amerykanie musieliby wysłać do Syrii przynajmniej 75 tysięcy żołnierzy. Armia Stanów Zjednoczonych wykończona wojnami w Iraku i Afganistanie, potrzebowałaby jednak także wsparcia sojuszników. Niemałe byłyby również koszty tej operacji, a kraj boryka się z problemami finansowymi.

Raport dowodzi, że nawet w przypadku ewentualnej interwencji, neutralizacja broni chemicznej nie byłaby łatwym zadaniem. Wiele pojemników jest przestarzałych i grozi wyciekiem. Potrzeba więc operacji, która potrwałaby wiele miesięcy.

Od wybuchu w marcu 2011 roku powstania przeciwko reżimowi Asada w Syrii zginęło ponad 36 tysięcy osób, głównie cywilów. ONZ szacuje, że ponad 400 tysięcy Syryjczyków uciekło z kolei przed przemocą do sąsiednich krajów, m.in. Turcji, Jordanii i Iraku.