Po raz pierwszy od trzech tygodni - od rozpoczęcia nalotów na Afganistan, Amerykanie uderzyli wczoraj na froncie północno-wschodnim, blisko granicy z Tadżykistanem. Na froncie tym zgrupowane są główne siły Sojuszu Północnego. Bomby najprawdopodobniej spadły na strefę pustynną, w miejscu zwanym Kalaqata.

Jednocześnie po raz kolejny amerykańskie transportowce zrzuciły pomoc humanitarną dla Afgańczyków. Łącznie, od rozpoczęcia operacji zrzucono już prawie milion pakietów żywnościowych. Tymczasem wysoki komisarz ONZ do spraw uchodźców, Ruud Lubbers po raz kolejny wezwał władze Pakistanu by przyjęły afgańskich uchodźców i nie deportowały tych, którym udało się nielegalnie przedostać przez granicę: "Talibowie otwierają obozy dla uchodźców tuż przy granicy, na terenie Afganistanu i obawiamy się, że uchodźcy są tam przetrzymywani siłą, zmuszani do pracy, a nawet być może siłą wcielani do armii". Do Pakistanu przybył również specjalny wysłannik ONZ Lakhdar Brahimi. Ma rozmawiać między innymi o przyszłości Afganistanu po obaleniu reżimu Talibów. Brahimi nie ukrywa sceptycyzmu wobec propozycji wysłania do Afganistanu ONZ-owskich sił pokojowych i przejęcia przez Narody Zjednoczone tymczasowej administracji.

Tymczasem przedstawiciele administracji USA bronią się przed zarzutami, że wojna w Afganistanie nie przebiega po myśli amerykańskiego rządu i jego sojuszników z koalicji antyterrorystycznej. "Wojna przebiega w znacznej mierze tak jak oczekiwaliśmy kiedy się zaczęła. Postęp jest wymierny i uważamy, że kampania lotnicza jest skuteczna" - powiedział w wywiadzie dla telewizji ABC minister obrony, Donald Rumsfeld. Tymczasem w amerykańskich mediach pojawiły się głosy krytyki, że operacja lotnicza, która według początkowych zapowiedzi miała trwać kilka dni, ciągnie się już kilka tygodni. Jak na razie nie widać oznak że siatka terrorystów Osamy bin Ladena zostanie zlikwidowana. Zarzuty odpierać musiał także szef kancelarii prezydenta Andrew Card.

"To nie może być szybka akcja, wymaga ona cierpliwości ale osiągniemy cel naszej misji. Talibowie są niszczeni" - powiedział Card w wywiadzie dla telewizji NBC.

Wczoraj tłumaczyć się musiał także szef brytyjskiej dyplomacji - Jack Straw zaprzeczył jakoby Stany Zjednoczone i Wielka Brytania przygotowywały atak na Irak. Podkreślił także, iż nie ma żadnego dowodu pozwalającego łączyć Irak z zamachami terrorystycznymi z 11 września. Wcześniej iracki wicepremier powiedział brytyjskiej gazecie "Sunday Telegraph", że Stany Zjednoczone oraz Wielka Brytania przewidują wystrzelenie tysiąca rakiet na cele w Iraku.

Foto: TV Al Jazeera

23:00