Od 15 dni Mołdawia, najbiedniejszy chyba kraj w Europie nie ma rosyjskiego gazu. Udaje się jej nie zamarznąć, tylko dzięki łaskawości sąsiedniej Ukrainy, która sama dwa tygodnie temu rosyjskiego gazu nie miała.

Wszystkiemu winna jest oczywiście polityka, chociaż formalnie Gazprom, który domaga się od Kiszeniowa dwukrotnego podniesienia ceny - z 80 do 160 dolarów za 1000 metrów sześciennych - powołuje się argumenty ekonomiczne.

Jednak prawdziwą przyczyną jest obraza, jakiej Putin doznał kilka lat temu ze strony obecnego prezydenta Mołdawii – Woronina. Kreml chciał wtedy zyskać w oczach Zachodu i doprowadzić do porozumienia pokojowego między Mołdawią a Naddniestrzem. Woronin w ostatniej chwili odrzucił porozumienie. Ucierpiał prestiż Putina, który teraz odpłaca się w ten sposób.

Jak szybko uda się zawrzeć gazowe porozumienie z Moskwą, nie wiadomo. Na razie Kiszeniow ratuje się, kupując gaz na Ukrainie. Rosyjski gaz rozpala polityczne emocje na Ukrainie - od wtorku. Zrobimy wszystko, aby ta umowa została anulowana - mówi Julia Tymoszenko, która głosowała za wotum nieufności wobec rządu Jurija Jechanurowa i przeciw pośrednictwu w dostawach gazu - firmy RosUkrEnergo.

To ona ma ona kupować gaz od Rosjan po 230 dolarów, a sprzedawać go Ukrainie po 95 dolarów za tysiąc metrów sześciennych.