Kilka tysięcy osób wzięło udział w demonstracji przed siedzibą państwowego radia i telewizji w Budapeszcie, protestując m.in. przeciw nowelizacji kodeksu pracy, zwiększającej limit godzin nadliczbowych.

Szef Węgierskiego Zrzeszenia Związków Zawodowych Tamas Szekely zapowiedział, że jeżeli prezydent Janos Ader podpisze nowelizację, dojdzie do strajków.

Był to już piąty od środy protest przeciw posunięciom konserwatywnego rządu Viktora Orbana. Opozycyjna posłanka Bernadett Szel odczytała na nim 5-punktową petycję, w której zawarto postulaty wycofania nowelizacji kodeksu pracy, nazywanego przez przeciwników "ustawą niewolniczą", zagwarantowania niezależności sądów, przystąpienia Węgier do Prokuratury Europejskiej i niezależnych mediów publicznych oraz zmniejszenia nadgodzin dla policjantów.

Szel wraz z innym niezależnym posłem Akosem Hadhazym została nad ranem siłą usunięta z budynku telewizji. Jak powiedziała, chciała doprowadzić do odczytania na antenie opozycyjnej petycji.

Podczas poniedziałkowej demonstracji opozycjonistka domagała się dymisji ministra spraw wewnętrznych Sandora Pintera, gdyż policja nie interweniowała, gdy prywatni ochroniarze na nią napadli.

Rzecznik rządzącego Fideszu Balazs Hidveghi uznał w poniedziałek za niedopuszczalne zachowanie opozycyjnych polityków w siedzibie telewizji w nocy z niedzieli na poniedziałek, kwalifikując je jako próbę siłowej ingerencji w pracę redakcji. Według niego było to nadużycie stanowiska posła i kompetencji, które miało na celu zastraszenie dziennikarzy.

Tymczasem nadawca publiczny MTVA poinformował o złożeniu na policji zawiadomienia przeciw obojgu opozycjonistom z powodu nadużycia pełnomocnictw posła.

Obecna fala protestów rozpoczęła się po przyjęciu w środę przez parlament nowelizacji kodeksu pracy, zwiększającej limit godzin nadliczbowych i nazywanej przez przeciwników "ustawą niewolniczą", a także ustawy powołującej sądy administracyjne podporządkowane ministerstwu sprawiedliwości.

Zgodnie z nowymi przepisami limit nadgodzin został zwiększony z 250 do 400, przy czym ich rozliczanie w formie dodatkowego wynagrodzenia bądź dni wolnych będzie następować w ciągu trzech lat, a nie tak jak obecnie w ciągu jednego roku. Jeśli zaś chodzi o powołanie sądów administracyjnych, które mają rozpatrywać m.in. sprawy związane z wyborami, korupcją i protestami, przeciwnicy wyrażają obawy, że może to zwiększyć polityczną kontrolę nad wymiarem sprawiedliwości.

(az)