Kolejna teoria dotycząca tego, co stało się z zaginionym Boeingiem 777. Jak podaje agencja Reutera, maszyna mogła wylądować na jednej z wysp Oceanu Indyjskiego. Przedstawiciel wojska powiedział anonimowo telewizji ABC, że podejrzewa się, że samolot mógłby zostać użyty w jakimś celu później.

Taką hipotezę wysunięto na podstawie analizy danych, według których istnieje możliwość, że samolot nie leciał bez określonego celu w innym kierunku niż zaplanowany.

Agencja Reutera, która powołuje się na anonimowe źródło zbliżone do śledztwa twierdzi, że ktokolwiek pilotował maszynę po jej zniknięciu z radarów, kierował lot według punktów nawigacyjnych prowadzących nad Wyspy Andamańskie. Tam też mógł wylądować.

Dane zebrane z radarów nie pokazują jednak, że samolot faktycznie tam doleciał, ale że trasa obrana przez maszynę prowadziła właśnie w tamte rejony.

Eksperci ds. lotnictwa, których opinię przywołuje CNN twierdzą jednak, że teoria, iż Boeing 777 wylądował niezauważony jest "wysoce nieprawdopodobna". Co więcej, dziennikarz lokalnej gazety Andaman Chronicle dodaje, że wylądowanie tak wielką maszyną na którejkolwiek z wysp archipelagu jest niemożliwe bez zwracania uwagi.

Mimo to nasilono poszukiwania w rejonie Morza Andamańskiego i Oceanu Indyjskiego. Malezja zwróciła się również o nieprzetworzone dane z radarów do sąsiednich krajów: Tajlandii, Indonezji i Indii, które mają bazę lotniczą na Andamanach.

Boeing 777 wyleciał do Pekinu ze stolicy Malezji Kuala Lumpur w sobotę. Godzinę po starcie zniknął z cywilnych radarów nad Morzem Południowochińskim między Malezją a Wietnamem. Na pokładzie było 239 osób.