Amerykański Departament Stanu niemalże wyznacza ludzi do pracy w Iraku. Brakuje chętnych ponieważ dyplomaci nie chcą ryzykować własnym życiem.

Stany Zjednoczone mają coraz większy kłopot z obsadą ambasady w Iraku. Placówka musi jednak funkcjonować, więc około 250 urzędników dostało informację, że mogą stanąć przed wyborem: wyjazd do Iraku albo zwolnienie.

Choć urzędnicy służby zagranicznej ślubują dyspozycyjność i gotowość do pracy dla kraju gdziekolwiek na świecie, to jednak prawie nigdy nie wysyła się ich na siłę tam, gdzie nie chcą pracować. Tym razem jednak może być inaczej.

Dyplomaci protestują. Twierdzą, że w Bagdadzie nie da się pracować, ponieważ jest zbyt niebezpiecznie. Zarzucają swoim przełożonym, że ci wydają ogromne pieniądze na nowy budynek amerykańskiej ambasady, ale zupełnie nie dbają o ludzi; brakuje szkoleń, nie ma też opieki psychologicznej.

Jeden z urzędników mówi wprost: Wysyłanie ludzi do pracy w Iraku to dla nich potencjalny wyrok śmierci. Departament Stanu próbuje jakoś łagodzić te emocje i protesty, ale już teraz jest jasne, że latem przyszłego roku, wymiana obecnych dyplomatów na nowych może stanowić niemały problem.