Prezydent Bush nie używa słowa „zwycięstwo”, premier Australii mówi, że jest umiarkowanym optymistą. Cztery lata po tym, jak pierwsze amerykańskie pociski spadły na Bagdad, nie ma nikogo, kto by powiedział, że wojna w Iraku skończyła się sukcesem.

Gdy wojska koalicji wjeżdżały do irackiej stolicy, wysłannicy RMF FM Jan Mikruta i Przemysław Marzec – jedyni Polacy w Bagdadzie – rozmawiali z sierżantem Bartkiem Bocheńskim, amerykańskim komandosem.

W Bagdadzie sierżant Bocheński był dowódcą czołgu: Cieszyłem się z tego, że może teraz faktycznie się zmieni tutaj. Wierzę w to, o co walczę tutaj - mówił. Po ośmiu miesiącach służby w Iraku Bartek odszedł z piechoty morskiej.

Do wojska wrócił po trzech latach. Bo ja robię, to co lubię - tłumaczy. Na świecie jest wielu ludzi, którzy potrzebują pomocy. A to wspaniałe uczucie, gdy komuś pomożesz - dodaje. Jednocześnie jednak przyznaje, że nie zawsze wojsko jest wysyłane tam, gdzie rzeczywiście jest potrzebne.

Wojnę, a przede wszystkim upadek Bagdadu, nadal wspomina, ale już mniej entuzjastycznie. Jak zajechaliśmy do Bagdadu, to wyszli ludzie, którzy dziękowali, że jednak ten ich kraj zostanie uwolniony - wspomina. Cztery lata później wciąż trudno powiedzieć, że to się udało:

Na pytanie, kto zawinił i dlaczego nie ma jeszcze porządku w Iraku, sierżant Bocheński odpowiada: Chyba komenda amerykańska trochę zawaliła sprawę, jeśli chodzi o różne taktyki w Iraku. Nie wysłali tylu żołnierzy, ilu trzeba było.

Plany Bartka na najbliższe lata? Wracam zawodowo do wojska i chciałbym wrócić do Polski. Nie byłem w Polsce 21 lat, ale coś mnie dalej tam ciągnie - zapowiada.

Sierżant Bocheński mówi, że jego jednostka dostała nowe czołgi, przechodzi intesywne ćwiczenia. Choć na razie nic oficjalnie nie wiadomo, można się spodziewać, że trafi do Iraku, Afganistanu albo nawet Iranu.