​Cztery porwane samoloty, 19 gotowych na śmierć terrorystów, dwa zrównane z ziemią wieżowce WTC - symbole Nowego Jorku i potęgi gospodarczej USA - tyle było trzeba, aby 11 września 2001 r. pogrążyć Amerykę w chaosie. Dzisiaj mija 18. rocznica zamachów.

Osiem miesięcy po dojściu do władzy ówczesnego prezydenta USA - George'a W. Busha, rankiem 11 września 2001 roku, wraz z 110-piętrowymi nowojorskimi drapaczami chmur legło w gruzach przekonanie Amerykanów o niezwyciężonej potędze ich kraju, a także bezpieczeństwie i nietykalności terytorium USA.

Tragedia, która wstrząsnęła światem

O godz. 8.46 (godz. 14.46 w Polsce) boeing 767 uderzył w północną wieżę World Trade Center. Na jego pokładzie były wraz z porywaczami 92 osoby. Po siedemnastu minutach w południową wieżę trafił drugi boeing 767, którym leciało 65 osób.

O godz. 9.43 w Waszyngtonie na Pentagon spadł boeing 757 z 64 osobami na pokładzie. Pół godziny później na polach pod Pittsburghiem w Pensylwanii roztrzaskała się kolejna taka maszyna. Zginęły 44 osoby, w tym czwórka terrorystów. Na chwilę przed katastrofą na pokładzie wybuchła walka między porywaczami a pasażerami próbującymi odbić samolot. Prawdopodobnie tylko dzięki ich odwadze ocalał Biały Dom albo Kapitol - któryś z tych waszyngtońskich gmachów miał być czwartym celem zamachów.

Prezydenta Busha poinformowano o tragedii podczas wizyty w jednej ze szkół na Florydzie. "Najwyraźniej chodzi o zamach terrorystyczny" - oświadczył dwa kwadranse po tym, gdy w WTC uderzył pierwszy samolot.

Gdy ludzie na całym świecie z przerażeniem oglądali relacje na żywo z miejsc tragedii, władze szybko podjęły stanowcze działania. Zamknęły przestrzeń powietrzną nad USA i wszystkie porty lotnicze. W Waszyngtonie i Nowym Jorku, a także w innych amerykańskich miastach, zarządziły ewakuację ludzi z gmachów publicznych.

Jednym z ewakuowanych gmachów był Biały Dom. Żonę i córkę prezydenta - jak zapewniały władze - przewieziono w "bezpieczne" i trzymane w tajemnicy miejsce. Wiceprezydent Dick Cheney przeniósł się do schronu.

Prezydent Bush podróżował wtedy nad Stanami Zjednoczonymi samolotem Air Force One wyposażonym w doskonałe środki łączności i dowodzenia. Z Florydy poleciał do bazy wojskowej w Luizjanie, a potem do Nebraski. Dopiero wieczorem wrócił do Białego Domu.

Tysiące ofiar i rannych

Wokół World Trade Center trwała akcja ratownicza. Rozmiary tragedii przerosły jednak strażaków i były momenty, kiedy akcją nikt nie dowodził. Podczas akcji ratowniczej zginęły setki strażaków, pogrzebanych pod wieżami, które runęły w odstępie dwudziestu trzech minut.

Przed zawaleniem wież, na ich górnych piętrach dochodziło do kolejnych tragedii. Uwięzieni pracownicy biur szukali drogi ucieczki. Ocalało jedynie kilkanaście osób, którym udało się w porę znaleźć wyjście na schody ewakuacyjne. Inni wychodzili na dachy, licząc na ratunek helikopterów, co ze względu na zadymienie i wysoką temperaturę nie było możliwe. Najbardziej zrozpaczeni rzucali się z okien.

Po zawaleniu się wież, na Manhattan spadł deszcz gruzu, szkła i metalu, a w powietrzu długo jeszcze unosiła się chmura pyłu. Mimo to na ulicach było mnóstwo ludzi - wokół zgliszczy WTC kłębił się tłum rannych, ale szczęśliwych, że udało im się ujść z życiem. Przychodziło coraz więcej osób, które chciały dowiedzieć się o los swoich bliskich. Z każdą chwilą zwiększała się lista poszukiwanych.

Burmistrz Nowego Jorku Rudolph Giuliani uspokajał nowojorczyków, prosząc ich o pozostanie w domach, a mieszkającym i zatrudnionym na południowym Manhattanie, każąc czekać na zorganizowaną ewakuację.

Chaos zapanował także 300 kilometrów na południe od Nowego Jorku, w Waszyngtonie. Media informowały o pożarze, który rzekomo wybuchł w pobliżu Białego Domu, o eksplozji samochodu pułapki gdzieś koło Departamentu Stanu, a nawet o zaatakowaniu letniej rezydencji szefa państwa w Camp David. Wszystkie te doniesienia szybko zdementowano.

Ewakuacja gmachów rządowych spowodowała gigantyczne korki w stolicy. Po kilku godzinach zamieszania - miasto opustoszało.

Solidarność z rodzinami ofiar

Wieczorem pod ambasadami USA na całym świecie zapłonęły znicze i pojawiły się kwiaty. Ludzie spotykali się w spontanicznym w wyrazie solidarności z ofiarami zamachów i ich rodzinami. Dym unoszący się znad szczątków WTC było widać z odległości 50 kilometrów.

Liczba ofiar zamachów na WTC - łącznie z tymi, którzy zmarli później w wyniku chorób i obrażeń - jest oficjalnie szacowana na 2753. Do dzisiaj 26 osób uważa się za zaginione. We wszystkich zamachach przeprowadzonych tego dnia zginęło niemal 3 tysiące osób, ponad dwukrotnie więcej zostało rannych.

Dzień 11 września 2001, gdy Ameryka została zaatakowana przez terrorystów, na zawsze zmienił Stany Zjednoczone i zachwiał poczuciem bezpieczeństwa na całym świecie.  

18 lat po zamachach

Zgodnie z tradycją Nowy Jork uczci 11 września rocznicę ataków terrorystycznych na World Trade Center z 2001 roku. Jak co roku miejsce tragicznych wydarzeń przyciągnęło wiele osób chcących uczcić pamięć ofiar, a także wielu turystów chcących zobaczyć pomnik pamięci ofiar oraz Muzeum 9/11.

Na murkach otaczających fontanny widnieją wygrawerowane nazwiska zabitych ludzi, przy niektórych przytwierdzone są miniaturowe flagi amerykańskie lub kwiaty. Jest też duży wieniec.

Uroczystości rocznicowe organizowane są głównie dla ocalałych z tragedii oraz rodzin blisko trzech tysięcy ofiar. Są oni m.in. zapraszani do Muzeum 9/11, zamkniętego w tym czasie dla zwiedzających. Politycy nie wygłaszają przemówień.