"Jestem marzycielem, takim dzieciakiem, który nigdy nie dorósł i mam to szczęście, że mogę te swoje marzenia z dzieciństwa realizować" - podkreśla w rozmowie z Radiem RMF24 Mateusz Waligóra. Podróżnik z Wrocławia w styczniu osiągnął swój wielki cel. Po prawie 2 miesiącach wędrówki dotarł samotnie, bez wsparcia z zewnątrz do bieguna południowego. Zrobił to jako czwarty Polak. "Wciąż dochodzę do siebie. Takie wyprawy zawsze są bardzo mocno eksploatujące dla organizmu. Kręgosłup mocno dostał w kość" - zaznacza. Powoli tworzy już jednak plany na kolejne wędrówki. "Razem z Markiem Kamińskim mamy pomysł, by zorganizować małą, wspólną wyprawę polarną, ale w tym roku nie planuję nic innego poza marszem wzdłuż drugiej najdłuższej rzeki w Polsce, czyli wzdłuż Odry" - opowiada w rozmowie z Michałem Rodakiem.

Michał Rodak: Od stycznia minęło kilka miesięcy, mamy już koniec kwietnia. Jak długo dochodziłeś do siebie po powrocie z Antarktydy?

Mateusz Waligóra: To jest pytanie, na które nie mogę odpowiedzieć, bo ja cały czas do siebie dochodzę.

To na czym to dochodzenie do siebie polega?

Przede wszystkim na dochodzeniu do zdrowia. Takie wyprawy zawsze są bardzo mocno eksploatujące dla organizmu. Przy obciążeniach, które musimy ciągnąć za sobą na wyprawie polarnej, sięgających 130 kilogramów na saniach, w kość bardzo mocno dostaje kręgosłup. Nadal zmagam się z tymi bólami kręgosłupa, więc wydaje mi się, że to jeszcze trochę potrwa. A kiedy dojdę do siebie psychicznie po takiej przygodzie, jaką było dojście do bieguna południowego? Tego nie wiem.

Ale to takie problemy zdrowotne, które miałeś już wcześniej, czy one narodziły się podczas tej wyprawy?

To były problemy, które miałem wcześniej. Mój organizm funkcjonuje w tak wspaniały sposób, że jak jestem na wyprawie, to problemy, które doskwierają mi na co dzień, przestają istnieć, ale kiedy wracam, to one nawracają po raz kolejny często ze zdwojoną siłą i właśnie teraz tak jest. Słaba kondycja fizyczna przekłada się też na słabszą kondycję psychiczną, bo ciężko cieszyć mi się z czegokolwiek, kiedy bolą mnie plecy i ledwo jestem w stanie funkcjonować. Mimo wszystko myślę jednak, że nie była to wymagająca cena za dojście do bieguna południowego.

A jak to jest psychicznie, gdy z wielkiej bieli wracasz do Polski, do jakiejkolwiek cywilizacji?

Po raz kolejny mam coś takiego, że nie dociera do mnie to, co się wydarzyło i mam wrażenie, że tak samo było w trakcie tej wyprawy. Pamiętam takie chwile, kiedy siedziałem na saniach, przegryzałem jakieś orzechy wyliczone co do sztuki i nagle docierało do mnie, że właśnie jestem na Antarktydzie i idę przez nią na nartach. Mam wrażenie, że to jest sposób, w jaki funkcjonuje mój mózg. Kiedy jestem w sytuacji, gdzie najbliższa cywilizacja znajduje się setki kilometrów ode mnie, mój mózg trochę wyłącza się z myślenia o tym, co robię. Odpływam gdzieś wtedy myślami i może przez to cały czas nie dotarło do mnie to, co miało miejsce kilka miesięcy temu, czyli fakt, że spędziłem na jednym z najwspanialszych kontynentów ponad 2 miesiące, idąc na nartach do bieguna. To jest dla mnie coś niepojętego.

Czyli to takie wspomnienie, które masz w głowie i wiesz, że coś się wydarzyło, ale nie jesteś tego w stanie racjonalnie wyjaśnić.

Jest na tyle nierealne, że cały czas nie dociera do mnie, że ja rzeczywiście fizycznie tam byłem, fizycznie przeszedłem 1200 kilometrów i miałem z tego ogromną frajdę. Wierzę, że taki moment, gdy to do mnie dotrze, w końcu nastąpi, ale kiedy? Tego nie wiem.

Pamiętam, że gdy jeszcze tam byłeś, miałeś taki moment, gdy miałeś już trochę dość tego wszystkiego...

Cały czas...

Właśnie, można powiedzieć, że to nie był moment, ale stan ciągły. A jak teraz na to patrzysz? To jest tak, że myślisz: "Nigdy już bym tam nie wrócił", czy też po tych 3 miesiącach powiedziałbyś: "Gdyby ktoś dał mi bilet, to za miesiąc chętnie się tam pojawię"?

Wyznaję taką zasadę, że jeżeli przez 80 procent czasu nie marzysz o tym, żeby wrócić już do domu, to jesteś na wycieczce, a nie na wyprawie. Z tego powodu teraz już zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo narzekałem, a szczególnie w pierwszych tygodniach tej wyprawy, gdy warunki były naprawdę ciężkie. Oczywiście, czas zaciera te wspomnienia i teraz już pamiętam to, co dobre, przyjemne. Pamiętam te wspaniałe dni wypełnione słońcem na Antarktydzie, ale jednocześnie bardzo cieszę się z tego, że przedostatniego dnia wyprawy pogoda znowu bardzo się spaskudziła i to do tego stopnia, że temperatura odczuwalna spadła do minus 40 stopni Celsjusza, huraganowy wiatr miotał śniegiem i ograniczał widoczność do kilkudziesięciu centymetrów. Ten prztyczek w nos na koniec nigdy nie pozwoli mi zapomnieć o tym, że to była naprawdę trudna wyprawa - szczególnie w jej pierwszej części. Niemniej jednak, jeśli masz dla mnie bilet na Antarktydę, to ja bardzo chętnie...

W takim razie trzeba będzie poszukać.

Jeśli tylko znajdę, to chętnie na Antarktydę wrócę. Jest to kontynent tak odmienny od tego, co mamy na co dzień i tak fascynujący, a jednocześnie pełen miejsc, które nadal można eksplorować, że jeśli tylko będę miał kiedykolwiek okazję, to chętnie tam wrócę.

Antarktyda spełniła wszystkie twoje oczekiwania i wyobrażenia, które miałeś na jej temat? Wielokrotnie podkreślałeś w naszych rozmowach, że to było twoje marzenie od dzieciństwa. Na pewno to wyobrażenie, które stworzyłeś sobie w głowie, ciągle do ciebie wracało...

Myślę, że z nawiązką i to wynikało z tego, że o tej Antarktydzie rzeczywiście marzyłem od lat dziecięcych, kiedy czytałem książki Shackletona, Amundsena, Scotta czy Nansena i też wyobrażałem sobie, że kiedyś będę - tak jak oni - wędrował przez ten kontynent. Równocześnie czytałem też książki o wspinaczkach w Himalajach, o wejściach na Mount Everest i gdy teraz patrzę na to, jak wygląda sytuacja na Evereście i w górach wysokich, to jestem przeszczęśliwy, wiedząc że Antarktyda na przestrzeni tych 100 lat zmieniła się w niewielkim stopniu. Poziom ułatwień oczywiście jest dużo większy, bo obecnie polarnicy dysponują sprzętem nawigacyjnym, lekką odzieżą i lekką żywnością, ale dzięki temu nie muszą zjadać własnych psów i mogą zrobić wyprawę samotnie w najczystszej formie, ciągnąc wszystko, czego potrzebujemy, na saniach. To coś, co ponad 100 lat temu było nie do wyobrażenia. Wydaje mi się jednak, że niezmienne pozostały trudności, które serwuje Antarktyda, takie jak: huraganowy wiatr, niska temperatura, ograniczona widoczność i szczeliny lodowcowe. Będąc tam, rzeczywiście były takie momenty, kiedy czułem, że jestem tym chłopcem z moich wyobrażeń, który jak idole z dzieciństwa wędruje po tym kontynencie, a być może przy odrobinie szczęścia uda mu się też dotrzeć do samego bieguna południowego, więc było to dla mnie spełnienie ogromnego i bardzo długo wizualizowanego marzenia.

A dostrzegłeś znaczące ślady zmian klimatycznych? Na pewno uważnie to obserwowałeś i to cię ciekawiło.

Rzeczywiście, jestem dosyć czujnym obserwatorem, ale jednocześnie ufam ludziom, którzy zjedli na tym zęby, czyli naukowcom. To nie jest taka prosta i jednoznaczna sprawa. Te warunki panujące na Antarktydzie Zachodniej, przez którą ja się przemieszczałem, zmieniają się z roku na rok i Antarktyda uchodzi za najbardziej suchy kontynent na świecie. Opady śniegu, wydarzające się w okresie lata, są anomalią, a jednocześnie w tym roku tych opadów śniegu było naprawdę bardzo dużo. Z drugiej strony -  jest to ogromny kontynent i we wschodniej części Antarktydy lodowce przyrastają. Odpowiedź nie jest więc taka oczywista i jako osoba, która była tam raz, nie jestem w stanie porównać tej sytuacji na podstawie własnych obserwacji na przestrzeni kilku lat, tak jak mogę to zrobić na przykład opowiadając o Andach w Peru czy w Boliwii.

Czyli to nie jest tak, jak na przykład przy wyjeździe w Alpy, gdzie spojrzałbyś na lodowiec i porównał stan obecny z archiwalnymi zdjęciami. Dla zwykłego oka nie jest to proste.

Nie jest to proste, ale jednocześnie regularnie słyszymy informacje o kolejnej bryle lodowej wielkości Malty, która oderwała się od kontynentu i gdzieś wędruje sobie po oceanie. Rzeczywiście jest tak, że ilość lodu w zachodniej części Antarktydy się zmniejsza.

Wspominałeś przed chwilą swoich wielkich idoli, między innymi Shackletona. Po tej wyprawie, ale też po wcześniejszym przejściu Grenlandii razem z Łukaszem Superganem nazwałbyś sam siebie polarnikiem?

Oj, nie wiem co mam odpowiedzieć. Dla mnie ten problem samodefinicji zawsze był trudny. Jako dziecko marzące o wyprawach, zawsze chciałem być podróżnikiem, a teraz kiedy ktoś określa mnie słowem "podróżnik", to nabieram pewnych podejrzeń, że jest to nieco pejoratywne. Po samej Grenlandii jeszcze nie, ale wydaje mi się, że po ponad 2000 kilometrów na nartach spędzonych w lodach i jednej trzeciej roku w regionach polarnych już myślę, że mógłbym o sobie powiedzieć, że czuję się polarnikiem, choć pewnie zaczerwieniłem się teraz odrobinę.

Pewnie zobaczyłeś już później, po wyprawie, że gratulował ci na przykład Marek Kamiński i mówił, że zrobiłeś wielką rzecz. Wydaje mi się, że dla człowieka, który jest po tak wielkim wysiłku i powtarza to, co on zrobił lata temu, to musi być takie przyjemne docienienie.

Znamy się z Markiem od kilku lat. Nawet mamy taki pomysł, by zorganizować jakąś małą, wspólną wyprawę polarną. Ten pomysł pojawił się niespełna miesiąc temu. Nie jest wykluczone, że gdzieś z jednym bohaterów, którzy mnie inspirowali, ruszę razem na wyprawę i będzie to dla mnie spore wyróżnienie. Zawsze starałem się iść swoją drogą i wyznaczać własne linie na mapach, ale pamiętam o tych, którzy przebywali tę drogę przede mną. Darzę ich ogromnym szacunkiem i uznaniem. Jedną z rzeczy, które zrobiłem na biegunie, był na przykład telefon do wszystkich polskich zdobywców bieguna, by podziękować im za ich wsparcie, a jednocześnie pogratulować tych ich dokonań, bo wtedy już byłem w stanie ocenić jak trudnym wyzwaniom stawiali czoła i jak wielkim sukcesem okazywało się to, że kończyli te swoje wyzwania bezpiecznie. Oczywiście jest gdzieś z tyłu mojej głowy pomysł, aby dojść do bieguna północnego. To było szalenie inspirujące, że Marek Kamiński doszedł na oba bieguny w jednym roku...

Tylko teraz to chyba nie jest możliwe...

Rzeczywiście, w moim przypadku jest tak, że mogłem sobie pozwolić na przejście Grenlandii i dojście do bieguna południowego, ale ze względów geopolitycznych i w związku ze zmianami klimatu w Arktyce ostatnie udane dojście do bieguna północnego od strony lądu, od strony Kanady miało miejsce w 2014 roku. Ciężko mi więc powiedzieć czy to marzenie kiedykolwiek i komukolwiek uda się jeszcze zrealizować.

To co jeszcze poza tym chodzi ci po głowie?

Jestem marzycielem, takim dzieciakiem, który nigdy nie dorósł i mam to szczęście, że mogę te swoje marzenia z dzieciństwa realizować. Wydaje mi się, że w kolejnych latach droga powiedzie mnie w góry wysokie - w tym ten Everest, o którym już dziś wspomniałem. Jednocześnie wydarzyła się już w moim życiu taka wyprawa kompletnie niespodziewana i było to przejście wzdłuż Wisły w 2020 roku, kiedy kraj był pogrążony w pandemii. Dla mnie była to wyprawa niespodziewana, z tego powodu że ja nigdy nie planowałem i nie miałem absolutnie żadnych oczekiwań wobec tej wędrówki. To właśnie nad Wisłą zrozumiałem dwie najważniejsze rzeczy. Po pierwsze nie muszę wyruszać w miejsca egzotyczne, aby przeżywać przygody, które zapamiętam do końca swojego życia. Po drugie - nie ma czegoś takiego jak najlepszy moment na wyprawę, a zatem dopóki mam siły, to staram się te moje wyprawy realizować i w tym roku nie planuję nic innego poza marszem wzdłuż drugiej najdłuższej rzeki w Polsce, czyli wzdłuż Odry. Uważam, że to jest rzeka, która zasługuje na uwagę, a jest mi szczególnie bliska, bo na co dzień - jako mieszkaniec Wrocławia - wędruję sobie jej brzegami regularnie. Oprócz tego marszu wzdłuż Odry nie zaplanowałem nic na ten rok i nie czuję się z tego powodu źle.

 

Po jeszcze więcej informacji odsyłamy Was do naszego internetowego Radia RMF24

Słuchajcie online już teraz!

Radio RMF24 na bieżąco informuje o wszystkich najważniejszych wydarzeniach w Polsce, Europie i na świecie.
Opracowanie: