Przed sądem w Lublinie ruszył proces w sprawie kradzieży czterech wraków czołgów z poligonu w Jagodnem koło Łukowa. Oskarżonych jest czterech mężczyzn, ale żaden nie przyznaje się do winy. Co więcej, dwaj podejrzani twierdzą, że pozostali dwaj ich wykorzystali. Sąd odroczył sprawę do marca. Sprawcom grozi do 5 lat więzienia.

Dwóch oskarżonych uważa, że zostało oszukanych przez braci, którzy pokazali im czołgi. Utrzymują, że gdyby wiedzieli, iż nie ma papierów na wywóz, to nie weszliby w ten interes. Byli ponoć pewni, że wojsko zgodziło się na zabranie wraków w ramach działań porządkowych.

Młodszy z braci, który jako żołnierz służący na poligonie oprowadzał tych pierwszych, oskarża starszego brata, że ten go wykorzystał. Ten z kolei na rozprawę się nie stawił, bo mieszka na wsi i drogę zasypało. Tak poinformował telefonicznie matkę.

Kluczowe pytanie, jak to możliwe, że ciężki sprzęt wjechał na poligon i przez kilka godzin ładował czołgi, po czym z niego po prostu wyjechał, a wojsko nie zareagowało - pozostaje jednak bez odpowiedzi.

Dwa czołgi T-55 i dwa T-34 wywiezione zostały z poligonu w lutym ubiegłego roku. Sprawcy sprowadzili na poligon dźwig, spychacz i kilka lawet. Pracowali nad załadunkiem od późnego popołudnia do północy. Chcieli zabrać wszystkie stojące tam 16 wraków czołgów, ale zdołali załadować i wywieźć tylko cztery. Potem zaczął padać śnieg i przerwali pracę.

Jeden z wywiezionych czołgów, transportowany na lawecie, zatrzymała na drodze policja. Trzy pozostałe trafiły do skupu złomu w Lublinie, ale właściciel nie przyjął ich, gdyż nie dostarczono mu dokumentu potwierdzającego legalność ich nabycia.

Czołgi służyły na poligonie jako cele do strzelania. Wartość czterech zabranych wraków wyceniona została na ponad 70 tys. zł.