W Sądzie Rejonowym w Wołominie ruszył proces w sprawie śmiertelnego wypadku, do którego doszło w Boże Narodzenie ubiegłego roku w Kobyłce. 22-letni Grzegorz W. oskarżony jest o potrącenie trzech pieszych, wracających z pasterki.

Prokurator Damian Zawadka z wołomińskiej prokuratury zarzucił 22-latkowi, że 25 grudnia około godz. 1 w Kobyłce, jadąc ulicą Nadarzyńską "umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym", "nie zachował szczególnej ostrożności" w rejonie przejścia dla pieszych i "nieumyślnie spowodował wypadek", w którym zginęły trzy kobiety w wieku 16, 43 i 70 lat.

Grzegorz W. wniósł o wyłączenie jawności na czas składania wyjaśnień, czemu nie sprzeciwił się ani prokurator, ani pełnomocnicy oskarżycieli posiłkowych - czyli rodzin ofiar wypadku.

Oskarżony jest osobą bardzo młodą, jest pierwszy raz w sądzie, obecność mediów może mieć wpływ na składanie przez niego wyjaśnień
- argumentowała obrońca oskarżonego, mec. Ewa Radlińska.

Zapewniał, że nie widział pieszych

Sędzia Robert Żak przychylił się do wniosku i publiczność mogła wrócić na salę dopiero, gdy Grzegorz W. zakończył swoją relację wydarzeń z 25 grudnia. Jak ustaliła PAP, oskarżony podtrzymał wyjaśnienia złożone w toku śledztwa, czyli przyznał się do zarzucanego mu czynu. Zapewniał w prokuraturze, że nie widział pieszych, które potrącił, bo oślepiły go światła samochodu jadącego z naprzeciwka.

W poniedziałek zostało przesłuchanych kilkunastu świadków, w tym rodziny pokrzywdzonych. Byli pytani m.in. o kolor odzieży, w którą ubrani byli ich najbliżsi w chwili śmierci. Miało to najprawdopodobniej pomóc sądowi w ustaleniu, czy osoby te były widoczne dla oskarżonego.

"Jak się trzy dni wcześniej bierze narkotyki, to się nie wsiada do auta"

Matka młodej, 16-letniej kobiety, która zginęła wyraziła żal do kierowcy, u którego w chwili wypadku wykryto ślady marihuany w moczu. Jak się trzy dni wcześniej bierze narkotyki, to się nie wsiada do samochodu - powiedziała. Zanegowała także przedstawioną przez oskarżonego wersję o słabej widoczności i kiepskiej pogodzie. Nic nie padało, ani śnieg, ani deszcz. Widoczność jest słaba, ale nie do tego stopnia, żeby nie widzieć pieszych. Samochód jadący z naprzeciwka się zatrzymał. Dlatego one weszły pewnie - tłumaczyła kobieta. Katarzyna Z. zauważyła, że gdyby kierowca dostosował prędkość, to "by się to nie zdarzyło". 

Jedynym świadkiem, od którego odebrano przyrzeczenie, była 22-letnia Zuzanna O., która w chwili wypadku jechała samochodem razem z oskarżonym. Opisywała, że tuż przed tragedią spotkała się z Grzegorzem W., mieli jechać do znajomych, ale zmienili plany. Jechaliśmy dość szybko, Grzesiek był zamyślony; mówiłam coś do niego, a on nie odpowiadał; tak było przez całą drogę. Nie obserwowałam licznika, ale kilkanaście sekund przed wypadkiem powiedziała mu, żeby zwolnił; odczułam, że jedziemy za szybko; jak wjechaliśmy na pasy to dopiero zauważyłam ludzi; Grzesiek zaczął hamować dopiero przed pasami, na których doszło do potrącenia. Krzyknęłam "o Boże! Ludzie!" - zeznała. W śledztwie twierdziła, że mogli jechać z prędkością 100 km/h. 

Sąd przesłuchał także innych, bezpośrednich świadków wypadku. Wracaliśmy z mężem z pasterki; mieliśmy skręcać w lewo z ulicy Nadarzyńskiej w ulicę Hallera. Na skrzyżowaniu światło było pulsujące, bo to było w nocy. Przy przejściu stały trzy osoby, mąż zatrzymał się. Osoby zaczęły przechodzić; gdy nas minęły i były na przeciwnym pasie, od strony Warszawy nadjechał samochód osobowy z bardzo dużą prędkością, uderzył w te osoby - zeznała Joanna S. Według niej warunki pogodowe były dobre, a ruch niewielki.

Z kolei Artur K., podróżujący samochodem tuż za małżeństwem S. pamiętał jak "z naprzeciwka nadjeżdżał samochód z osobą na masce", która później spadła z maski i wpadła pod koła. Samochód ten, według relacji świadka, "poruszał się z dużą prędkością". Artur K. pomagał kierowcy tego pojazdu przepchnąć go "może z metr", by wydostać spod kół pieszą. Kobieta leżała na brzuchu. Nie ruszała się, milczała. Miała nienaturalnie ułożoną głowę - powiedział K. Jego żona, która prowadziła tej nocy samochód, pamiętała z kolei, że z citroena, który potrącił piesze leciała bardzo głośna muzyka. Sprawca wypadku oraz jego pasażerka "byli przytuleni i płakali".

Matka oskarżonego, a także jego były pracodawca w złożonych zeznaniach zapewniali, że Grzegorz W. jest dobrym kierowcą i zawsze był ostrożny. Mężczyzna nie był wcześniej karany.

Grzegorzowi W. grozi do 8 lat więzienia

Sędzia Robert Żak wyznaczył kolejny termin rozprawy na 29 października, będą na nim przesłuchiwani m.in. świadkowie, którzy nie stawili się na pierwszej rozprawie. Niewykluczone, że obrona złoży wniosek o bezpośrednie przesłuchanie biegłego z zakresu rekonstrukcji wypadków, który wydał kluczową opinię w tej sprawie. Ekspert obliczył, że w momencie zderzenia samochód Grzegorza W. mógł poruszać się z prędkością ponad 90 km/h. Wcześniej, inny biegły, oceniał tę prędkość na około 80 km/h, ale według prokuratury ekspertyza była "niedoszacowana".

W poniedziałek sędzia Żak sprzeciwił się wnioskowi obrony o zwolnienie oskarżonego z aresztu. Grzegorzowi W. grozi do 8 lat więzienia.

(m)