Polskie rezerwy ropy istnieją tylko na papierze – pisze „Dziennik”. Poufny raport Najwyższej Izby Kontroli i opinie ekspertów są w tej sprawie alarmujące.

Mamy ogromne rezerwy ropy naftowej na wypadek kryzysu. Ale tylko na papierze. Gdyby nagle zakręcono nam kurki z rosyjską ropą, bylibyśmy bezradni. Gazeta twierdzi, że podziemny magazyn na zapasy ropy jest nie do użytku.

Większość naszych zapasów leży w starej kopalni soli Solino. Gdyby zabrakło surowca, wystarczy wypompować dwa miliony ton paliwa na powierzchnię. To powinno wystarczyć na ponad półtora miesiąca pracy rafinerii. W praktyce wygląda to mniej różowo.

Gdy w styczniu Rosja wstrzymała dostawy ropy do Polski i Niemiec rurociągiem „Przyjaźń”, PKN Orlen poprosił resort gospodarki o zgodę na uruchomienie rezerw obowiązkowych. Ministerstwo się zgodziło, jednak aby ropa z podziemnych korytarzy wpłynęła do rurociągu, trzeba było wtłoczyć do nich solankę, która wypchnie paliwo na powierzchnię. I tu pojawił się problem – nie wiadomo, skąd wziąć tak ogromną ilość solanki.

Solino to dziura w ziemi, nic więcej - komentuje przedsiębiorca z branży paliwowej. Władze Orlenu nie chcą ujawnić, ile surowca wypompowano wówczas z komór. Czy była panika? Być może od strony organizacyjnej można to był zrobić lepiej - przyznaje Krzysztof Szwedowski, wiceprezes koncernu. To nie była sytuacja kryzysowa, tylko uruchomienie ćwiczebne. Chcieliśmy sprawdzić, jak system działa. Zadziałał dobrze, w gruncie rzeczy - zaznaczył.

Raport NIK nie pozostawia jednak złudzeń. Gdyby wypompowywać ropę w tym tempie co w styczniu, zajęłoby to prawie trzy lata. W sytuacji kryzysu energetycznego oznaczałoby to katastrofę. Zbiorniki na ropę są bowiem gigantyczne. Mają 1200-1400 metrów głębokości i nieregularne kształty, co utrudnia wydobycie paliwa.