Jest takie opowiadanie Stefana Żeromskiego "Złe spojrzenie". Opowiadanie przejmujące i tragiczne. O lekarzu, który traci swego jedynego syna. Nie potrafi uratować swego dziecka, które umiera na - jak to wtedy mówiono - galopujące suchoty. Z zazdrością patrzy na codziennie przechodzącego przed jego oknami ślepca, prowadzonego przez pełnego życia syna - Antosia. Antoś to złoty chłopak, zawsze skory do pomocy, radosny, skaut zafascynowany górami.

"I cóż, że jesteś ślepy! Przestrzeń dla ciebie znikła i przeistoczyła się na czas, to prawda. Ale, gdy idziesz ramię w ramię z dorastającym synem, przez to jego ramię wraca w ciebie na nowo przestrzeń. Jesteście dwiema istnościami w jednej. Jesteście cudem natury. Tak oto, ty ślepy, jesteś panem nad pany, królem nad króle. A ja? Ze mnie wydarte jest wszystko, przestrzeń i czas, światło i zmrok, sen i czuwanie. Jestem kamień, który noga wszechmocna kopnęła i odrzuciła z drogi, żebym wam nie zawadzał w przechadzkach pod słońcem. Cóżem jest? Nawet nie nicość!"

Opowiadanie to nabiera dodatkowego znaczenia, tym bardziej że Żeromski sam stracił jedynego syna. Adasia, zwanego powszechnie "złotym skautem", zabiła gruźlica. Ojciec był zupełnie bezradny wobec tej choroby i pozostał bezradny wobec tej straty. Stąd uczucie zazdrości wobec innego ojca, idącego z synem pod rękę, z pewnością Żeromskiemu nie było obce. Zazdrość, która przemieniła się w przekleństwo:

"Pewnego dnia, brnąc swemi codziennemi ścieżkami od chorego do chorego, doktór Zenon zaskoczony został w pół drogi przez młodzieńca w skautowskim przyodziewku, poszarpanym i poplamionym. Drżąc, szlochając, plącząc jedne rzeczy z drugiemi, zdrożony i blady ów chłopiec zawiadamiał, iż wiezie na wozie, wynajętym w górach, zwłoki kolegi, który spadł ze szczytu w Tatrach podczas wycieczki paru skautów. Kolega zabitego nie miał odwagi zawiadomić rodziców. Pytał doktora, jak to zrobić? Tembardziej, że ojciec ofiary jest ślepy... "

Straszna ta i przejmująca historia kończy się bardzo, bardzo smutno:

"Mały pies Dunaj wybiegł ścieżką z niemego domu na drogę i ze łbem zwróconym w stronę miasta, ku drodze kamienistej, wąchał powietrze, przestępował niecierpliwie z nogi na nogę i drapał ziemię pazurami. Pobiegł do domu i znowu wrócił za chwilę, żeby czynić to samo. Tak z dziesięć razy... Wreszcie uczuł snadź zwierzęcą swą wiedzą tajemną istotę rzeczy. Wydało się, iż jego łeb chwycił paraliż, szyja mu się wyciągnęła w górę i pies z naglą zawył przejmująco, żałośnie. Posłyszawszy ten głos, ślepy człowiek ruszył się, zatrząsł, zakołysał, zatrzepotał. Ręce jego rzuciły się w przestrzeń, szarpać poczęły zarost i raz w raz plaskać w pustej próżni. Głos straszliwy, niepodobny do żadnego z głosów zwierzęcych ziemi, głos niepodobny do żadnego z krzyków ludzkich, wybiegł z jego piersi. Nikt wokół nie poruszył się od tego głosu, nikt nie przyszedł z pomocą lub pytaniem - ani żona, ani lekarz, ukrywający pod powiekami spojrzenie swoje. Tylko pies, przejęty tęsknotą, zawył do wtóru."

A co, jeśli ta historia wydarzyła się naprawdę? Jeśli Antoś i jego niewidomy ojciec rzeczywiście żyli i codziennie przechodzili przed oknami Żeromskiego?  

Antoś to jak najbardziej prawdziwa postać - mówi zakopiański historyk Lesław Dall. Naprawdę nazywał się Tadeusz, Tadeusz Kuhn i był uczniem zakopiańskiego gimnazjum. Zachowały się katalogi gimnazjum, z których wynika, że był wzorowym uczniem, miał bardzo dobre oceny.  Mieszkał na ulicy Kasprusie i był sąsiadem Stefana Żeromskiego. Żeromski mieszkał wtedy w pięknej willi "Czerwony Dwór", a nieco wyżej, po przeciwnej stronie ulicy mieszkał z rodzicami właśnie Tadzio.

To nie są jedyne fakty, które łączą Tadka, z opisanym przez Żeromskiego Antosiem. Ojciec Tadka był urzędnikiem we Lwowie i tam stracił wzrok. Przyjechał wraz z rodziną do Zakopanego dla poratowania zdrowia. Tadek bardzo mu pomagał w codziennych zajęciach. Niestety zgadzają się także okoliczności związane z jego śmiercią. Tak to opisał Naczelnik Straży Ratunkowej Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego Józef Oppenheim w księdze wypraw ratunkowych:

Dnia ... 1919r. Przygodny turysta zawiadomił o godz. 1 w nocy, będących w cukierni Przanowskiego pp. Konstantego Steckiego i Alfreda Terleckiego, ochotników T.O.P.R., że z Mylnej Przełęczy spadł o godz. 7 wieczór Tadeusz Kuhn.

Przebieg akcyi ratunkowej:

Z powodu nieobecności kierownika Pogotowia, p. J. Oppenheima, zwrócili się zawiadomieni ochotnicy T.O.P.R. K. Stecki i A Terlecki do obecnego tamże porucznika kompanij wysokogórskiej p. Z. Ritterschilda o pomoc i wraz z nim i ośmioma wezwanymi przez tegoż żołnierzami kompanij wysokogórskiej wyruszyli o godz. 2 m 15 w nocy wziąwszy przybory Pogotowia na Halę Gąsienicową, gdzie byli o godz. 4. Tu od dzierżawcy schroniska, J. Bustryckiego dowiedzieli się o śmierci T. Kuhna i że już wieczorem w dzień wypadku J. Bustrycki przy pomocy kilku turystów znieśli ciało spod ściany Zawratowej Turni  ku ścieżce na Zawrat. O godz. 7 przybyła ekspedycja do zwłok śp. T. Kuhna, które przeniesione zostały przez członków wyprawy na Halę Gąsienicową, a stąd do Kuźnic, gdzie na zwłoki czekała rodzina. Bambus Pogotowia w stosunku do długości ciała T. Kuhna okazał się za krótki, przeto  członkowie ekspedycji przenosili zwłoki na dwóch alpejskich drążkach.

Wynik ostateczny:

Tadeusz Kuhn , wspinając się granią od Zawratowej Turni ku Mylnej Przełęczy, opodal M. Przełęczy oderwał się wraz z blokiem luźno leżącym na grani, spadając ok. 120 metrów na piargi popod Zawratową Turnią ku dolinie Zmarzłego Stawu. Śmierć poniósł na miejscu, czaszka zmiażdżona , złamane ręce i nogi."

Straszna śmierć Tadzia - Antosia to także prawda.Trzeba pamiętać, że Żeromski rok wcześniej stracił swojego jedynego syna Adama Żeromskiego, który zmarł na gruźlicę i stąd, kiedy dowiedział się o tej śmierci, a był wtedy w Zakopanem, to wstrząsnęło nim podwójnie. Tym bardziej, że Tadzio miał wtedy zaledwie 16 lat. Podobnie zresztą, jak Adaś Żeromski, który chodził do zakopiańskiego gimnazjum, był również skautem pierwszej zakopiańskiej drużyny skautów Im. Ks. Józefa Poniatowskiego. Ja myślę, że Żeromski po śmierci syna, widząc tego Tadzia, takiego wzorowego ucznia, skauta i syna, strasznie zazdrościł tym rodzicom, że oni go mają , a on swojego stracił - mówi Dall.

Śmierć Tadzia wstrząsnęła wtedy nie tylko Żeromskim, wstrząśnięte było całe zakopiańskie środowisko, szczególnie to związane z gimnazjum zakopiańskim, które powstało zaledwie siedem lat wcześniej. Wspomina o tym Konstanty Stecki, który był nauczycielem w tymże gimnazjum i to on poszedł po ciało Tadzia. Wspomina także absolwent szkoły Włodzimierz Wnuk w wydanej na 50-lecie liceum książce "Liliana i Szarotka".

Na zakopiańskim cmentarzu stoi wzniosły granitowy kamień, a na nim napis:

Ś.P. Tadeusz Kuhn

Ur. 1903

Jedyny syn

Rwał się ku szczytom

I padł ich ofiarą

Dn 7/IX 1919

 

Obok mały, przycupnięty kamień, który jakby skrywał się w cieniu tego większego, wyniosłego głazu. Na tym kamieniu niemal już niedostrzegalny napis, właściwie napis, który łatwiej odczyta niewidomy wodząc palcami po wyrzeźbionej skale:

Ś. P. Adam Kuhn

Lat 67

Zm. 19/XI 1923

 

Ojciec przeżył zaledwie syna o cztery lata.

Przez lata grobem Tadzia opiekowali się uczniowie zakopiańskiego liceum. Teraz ktoś odczyścił kamień i pomalował literki. Nie wiadomo jednak kto. 1 listopada pod kamieniem zawsze świeci się kilka zniczy. Znaczy, że kilka osób zna tą tragiczną historię, a może tylko żal jest im grobu, którego niemal nikt nie odwiedza.