"Nie wiemy czy śmigłowce zostały wykryte i było to przed społeczeństwem maskowane, czy odwrotnie - nie zostały wykryte. To nie pokazywałoby w dobrym świetle naszej obrony” - mówił na antenie Radia RMF24 prof. Maciej Milczanowski zwracając uwagę na to, że w przypadku incydentu z białoruskimi helikopterami naruszającymi naszą przestrzeń powietrzną, nie mamy pewności, czy jesteśmy świadkami problemów komunikacyjnych polskiego wojska, czy kłopotami w samych strukturach wojskowych.

Do incydentu na polsko-białoruskiej granicy doszło we wtorek rano. Początkowo wojsko zaprzeczało, że doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez białoruskie maszyny, ale MON wycofał się z tego po 10 godzinach od pojawienia się pierwszych relacji naocznych świadków. Polski resort obrony przyznał, że do incydentu doszło.

Polskie służby zostały wcześniej poinformowane przez Białorusinów o ćwiczeniach, które miały się odbywać przy granicy.

Wydaje mi się całkiem oczywiste, że w sytuacji tak napiętej, wiedząc, że odbywają się ćwiczenia, co zawsze może powodować naruszenia granic, kierujemy dodatkowe siły do obserwowania tych ćwiczeń, monitorowania sytuacji, po to żeby uniemożliwić ewentualne prowokacje albo je szybko wykryć - mówił profesor Milczanowski.

Problem tkwi na szczytach władzy?

Zdaniem gościa Radia RMF24, główny problem, który dał o sobie znać w przypadku ostatniego incydentu - może tkwić na szczytach Ministerstwa Obrony Narodowej, które albo nie słyszy sygnałów dochodzących od jednostek podległych, albo pojawiają się kłopoty komunikacyjne wewnątrz struktur wojskowych.

Dowództwo wojskowe komunikowało, że system radarowy nie wykrył przekroczenia granicy, a nie, że w ogóle przekroczenia nie było - zwracał uwagę prof. Milczanowski.

Zdaniem eksperta problem trwa od lat, a teraz jest szczególnie widoczny ze względu na wojnę, która trwa za naszą wschodnią granicą. Znów możemy mieć podobną sytuację, jak w przypadku rakiety z Bydgoszczy - meldowano, ale w Ministerstwie meldunków nie usłyszano. Może też toczyć się jakaś gra, o której nie wiemy - mówi były żołnierz.

Na Białorusi cały czas przebywają żołnierze Grupy Wagnera

Od nieudanego buntu Prigożyna na Białorusi stacjonują najemnicy Grupy Wagnera. Profesor Milczanowski negatywnie ocenia postawę polskich władz w tej sprawie. Zarzuca im przekazywanie niejasnych informacji i wzbudzenie niepotrzebnego niepokoju w społeczeństwie. 

Zbliżają się wybory, więc w takim czasie zawsze prawicowe ugrupowania, lub te które się mienią prawicowymi, zyskują dzięki poczuciu zagrożenia. I być może w tym tkwi cały sekret. Takie podsycanie poczucia zagrożenia może rzeczywiście skutkować efektami wyborczymi. Żaden inny powód nie przychodzi mi do głowy - mówił.

Ekspert, zapytany o możliwe prowokacje na naszej granicy wywołane przez wagnerowców, odpowiada: Dochodzi do takich prowokacji cały czas, na różne sposoby. Nasze siły sobie z tym radzą, a to że pojawi się jeszcze stu wagnerowców, nie zmienia tej sytuacji - tłumaczy Milczanowski.

Opracowanie Dorota Hilger.

 

Po jeszcze więcej informacji odsyłamy Was do naszego internetowego Radia RMF24

Słuchajcie online już teraz!

Radio RMF24 na bieżąco informuje o wszystkich najważniejszych wydarzeniach w Polsce, Europie i na świecie.