"Wszyscy cały czas o tym gadają. Jak leci helikopter, to każdy rozgląda się i zastanawia, czy to polski czy nie" - przyznał w RMF FM Michał Cieślak, prowadzący restaurację w Białowieży. To on wczoraj o poranku zadzwonił na 112 po tym, jak nad jego głową przeleciały dwa białoruskie helikoptery. "Stałem jak głupi - nawet nie wziąłem telefonu, żeby zrobić zdjęcie albo film. Zobaczyłem czerwoną gwiazdę. Zamurowało mnie" - relacjonował.

Michał Cieślak prowadzi restaurację w Białowieży. We wtorek o poranku był w ogródku, gdy nad jego głową przeleciały dwa białoruskie helikoptery. Gdy je zobaczył, zadzwonił na 112, a później jako pierwszy poinformował o sprawie naszą redakcję na Gorącą Linię RMF FM. 

Jadłem śniadanie. Słyszałem, że jakieś helikoptery lecą. W Białowieży to żadna nowość - czasami blackhawk tu latał. Dawno już go nie widziałem, ale myślałem, że to on - relacjonował nasz słuchacz. Odszedłem od stolika, wyjrzałem i od południowego zachodu leciały dwa helikoptery - jeden obok drugiego. Nigdy tak się nie zdarzyło. Jeden był większy, drugi trochę mniejszy. Oba w kolorze wypłowiałej zieleni - opisywał. 

Cieślak przyznał w rozmowie z RMF FM, że początkowo myślał, iż maszyny, które lecą nad Białowieżą, mogą pochodzić z któregoś z państwa NATO, które wysłało je w celu wsparcia patrolowania granicy. Gdy helikoptery były coraz bliżej niego, zorientował się, że prawda jest inna. 

Lecą, lecą - centralnie na mnie lecą. Stałem jak głupi, nawet nie wziąłem telefonu, żeby zrobić zdjęcie albo film. Przeleciały nad moją głową. Zobaczyłem czerwoną gwiazdę. Zamurowało mnie - mówił rozmówca RMF FM. 

Po chwili maszyny zawróciły i odleciały w tym samym kierunku, skąd przyleciały. 

Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych twierdziło początkowo, że białoruskie maszyny nie naruszyły polskie przestrzeni powietrznej. Naoczny świadek tej sytuacji podkreślał w RMF FM, że była ona jednoznaczna i gdyby helikoptery nie znalazły się po polskiej stronie granicy, nie zobaczyłby ich, ani nie usłyszał. Jak helikopter leci w odległości 4 km to nawet dźwięku nie słychać. A my widzieliśmy gwiazdę czerwoną. Każdy ją odróżni od szachownicy biało-czerwonej - tłumaczył Cieślak. 

Reporter RMF FM pytał białowieskiego restauratora o to, jak mieszkańcy tej przygranicznej miejscowości zareagowali na wczorajszy incydent. Wszyscy cały czas o tym gadają. Jak leci helikopter, to każdy się rozgląda i zastanawia, czy to polski, czy nie - przyznał Michał Cieślak. Wczoraj wszyscy mieli rozbity dzień. Pracowałem i nikt nie mógł się za bardzo skupić na robocie. Taka sytuacja się jeszcze nie zdarzyła. Może jakiś helikopter przeleciał 300-500 m przez granicę, ale nie 3-4 km. To jest różnica -  podsumował. 

Komunikat o naruszeniu polskiej przestrzeni powietrznej resort obrony opublikował dopiero we wtorek wieczorem. Po 10 godzinach od pierwszych informacji przekazanych przez świadków.

"Doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez dwa śmigłowce białoruskie, które realizowały szkolenie w pobliżu granicy. O szkoleniu strona białoruska informowała wcześniej stronę polską. Przekroczenie  granicy miało miejsce w rejonie Białowieży na bardzo niskiej wysokości, utrudniającej wykrycie przez systemy radarowe. Dlatego też w porannym komunikacie Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych poinformowało, że polskie systemy radiolokacyjne nie odnotowały naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej" - wyjaśniono w dokumencie. 

O incydencie poinformowano NATO, a charge d’affaires Białorusi wezwano do polskiego MSZ w celu złożenia wyjaśnień. 

Zdaniem Ministerstwa Obrony w Mińsku informacje dotyczące naruszenia polskiej przestrzeni są "naciągane".

Oskarżenia o naruszenie polskiej granicy przez śmigłowce Mi-24 i Mi-8 Białoruskich Sił Powietrznych są naciągane i stworzone przez wojsko Polski oraz politycznych liderów, by usprawiedliwić gromadzenie sił zbrojnych przy granicy z Białorusią - oświadczył białoruski minister obrony, cytowany przez Reutersa.

Jabłoński: Nie ma stuprocentowo bezpiecznych systemów

O incydent w Białowieży pytany był gość Porannej rozmowy w RMF FM - wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński. Nie ma stuprocentowo bezpiecznych systemów, ale minister obrony wskazał już, że będzie zwiększenie liczebności wojska, że będą dodatkowe środki tam przeniesione. Niestety potwierdza się to, co mówiliśmy - że będą kolejne prowokacje ze strony Białorusi i Rosji - tłumaczył.

Jabłoński podkreślił, że kanałami wojskowymi o naruszeniu granicy zostali poinformowali polscy sojusznicy. Wiceszef MSZ dopytywany o to, jak to możliwe, że kolejny raz polskie państwo reaguje z opóźnieniem na to, co dzieje przy granicy, odpowiedział: Takie rzeczy się zdarzają w każdym państwie - zaznaczył.

"Nie było zagrożenia ani wojną, ani incydentem wojennym"

Niewątpliwie było to działanie prowokacyjne, które niestety osiągnęło sukces - tak incydent w Białowieży ocenił w rozmowie z PAP szef sejmowej komisji obrony Michał Jach. Nie było zagrożenia ani wojną, ani incydentem wojennym, ale udało się trochę w Polsce namieszać - ocenił Jach. Wyjaśnił, że na tym właśnie polegają prowokacje, które "ze stu procentową pewnością są inspirowane przez Rosję".

Jach podkreślił, że polska obrona powietrzna jest bardzo szczelna, ale "nie jest w stu procentach szczelna, bo żadne państwo nie dysponuje takimi możliwościami". Nie ma broni idealnej - stwierdził. Przypomniał, że na terytorium Izraela, który dysponuje tzw. Żelazną Kopułą - według ekspertów najlepszą na świecie obroną przeciwrakietową - dolatują pojedyncze palestyńskie rakiety.

Trzeba poszukiwać takich rozwiązań taktycznych, strategicznych i technologicznych, które zminimalizują ryzyko do minimum. Polskie niebo, dzięki naszemu wojsku, ale i sojusznikom, jest najlepiej chronione wśród wszystkich państw NATO - ocenił przewodniczący komisji obrony narodowej.

Gorąca Linia RMF FM jest do Waszej dyspozycji! Przez całą dobę czekamy na informacje od Was, zdjęcia i filmy.

Możecie dzwonić, wysyłać SMS-y lub MMS-y na numer 600 700 800, pisać na adres mailowy fakty@rmf.fm albo skorzystać z formularza WWW.
Opracowanie: