Dyrektorzy szkół mają dość organizowania matury poprawkowej dla swoich byłych uczniów, którzy pomimo wcześniejszych deklaracji nie przychodzą na egzamin - pisze "Dziennik Polski". To marnotrawienie publicznych pieniędzy - denerwują się dyrektorzy. Być może już wkrótce za poprawki trzeba będzie płacić - zapowiada Centralna Komisja Egzaminacyjna.

Co roku jest to samo. Absolwenci liceów, niezadowoleni z wyniku uzyskanego na maturze podejmują decyzję o jego podwyższeniu. Zapisują się na egzamin, a potem wielu z nich po prostu nie przychodzi. Nie grożą im za to żadne sankcje. Zgodnie z prawem, maturę można zdawać do skutku, przez całe życie i z dowolnego przedmiotu. Wielu młodych ludzi robi to, by dostać się na wymarzony kierunek. Tak jak Szymon, absolwent jednego z krakowskich liceów, który jest studentem II roku biotechnologii. To nie są studia dla mnie, jeśli na nich zostanę, to czuję, że zmarnuję życie - twierdzi chłopak.

Zamiast tego, chętnie zostałby ekonomistą. Problem w tym, że dwa lata temu na maturze zdawał egzamin z biologii. Teraz, żeby iść na ekonomię, musi zaliczyć matematykę, geografię i dwa języki obce. Zapisał się na te wszystkie egzaminy, ale nie pojawił się na żadnym. Nie przyszedłem, bo żeby dobrze przygotować się do tej matury, musiałbym wziąć urlop dziekański na studiach, a na to nie mogłem sobie pozwolić - tłumaczy Szymon. Takich jak on jest mnóstwo - akcentuje gazeta.

Tylko w I Liceum Ogólnokształcącym w Krakowie w tym roku na podwyższenie wyniku maturalnego zdecydowało się ponad 160 maturzystów z ubiegłych lat. Samą tylko matematykę chciało poprawiać 28 osób. Wczoraj na egzamin przyszło zaledwie pięciu z nich. I tak jest na każdym przedmiocie. Tych, którzy przychodzą można policzyć na palcach jednej ręki - denerwuje się Aleksander Palczewski, dyrektor "Nowodworka".

Co gorsze, żaden z byłych uczniów nawet nie zadzwonił do szkoły i nie uprzedził, że rezygnuje z poprawki. Tymczasem dyrektor, zgodnie z przepisami, musiał nie tylko przygotować dla nich salę egzaminacyjną, ale także powołać trzyosobową komisję, w skład której wchodzi nauczyciel oddelegowany z innej szkoły - czytamy w "Dzienniku Polskim".