Poznańskie zoo poinformowało o odnalezieniu poszukiwanego od soboty manula. Dzikiego kota, który otrzymał imię Magellan, złapano po sygnale od osoby, która zauważyła go w pobliżu ogrodu. "Manul jest już bezpieczny, po podaniu środków na odrobaczenie i wzmocnienie odporności, nadal mocno na nas obrażony, nakarmiony, odsypia teraz przygodę życia" - poinformowano na facebookowym profilu ogrodu.

Półroczny kot wydostał się ze swojego wybiegu w sobotę. Według pracowników ogrodu to pierwsza taka ucieczka.

Wyszedł w miejscu, które w naszej opinii było zabezpieczone - przyznała rzeczniczka zoo Małgorzata Chodyła. Zapewniła, że wybieg został przeorganizowany, by ucieczki się nie powtarzały.

Manul stepowy to gatunek dzikiego kota żyjącego w Azji. Jest płochliwy, nieufny, stroniący od ludzi. Pracownicy zoo podkreślali, że zwierzęta te są przyzwyczajone do niskich temperatur i wietrznej pogody, a zbiegły osobnik prawie osiągnął dorosły wiek. Ich obawy budził fakt, że zbieg mógł od soboty nie jeść, co mogło zagrażać jego życiu i zdrowiu.

"Tygrys szablozębny nie powstydziłby się takiego temperamentu!"

"Dziś o godz 10 otrzymaliśmy kolejne zgłoszenie, nasi natychmiast popędzili we wskazane miejsce. Kilku pracowników wraz z dyrekcją musiało się wczołgiwać pod prywatny samochód na działce, kilkaset metrów od zoo, na której znajdował się niezwykły wabik: gołębie domowe. Magellan nie chciał współpracować, został dosłownie capnięty i zapakowany do transportera, mimo głośnych syków i prób kąsania zębami. Tygrys szablozębny nie powstydziłby się takiego temperamentu!" - poinformowano na facebookowym profilu poznańskiego ogrodu zoologicznego.

Jak poinformowano, manul jest wychudzony i wyziębiony. Dostał środki na odrobaczanie i na podniesienie odporności. Teraz jest w kociarni, przez pewien czas będzie trzymany w odosobnieniu - nie wiemy, dokąd przez te kilka dni zawędrował - powiedziała rzeczniczka zoo. "Nadal mocno na nas obrażony, nakarmiony, odsypia teraz przygodę życia" - czytamy na facebookowym profilu ogrodu.

Rzeczniczka zoo Małgorzata Chodyła przyznała, że przedstawiciele ogrodu po kilku dniach poszukiwań obawiali się najgorszego. Baliśmy się, że już się nie odnajdzie - jesteśmy wdzięczni za wszystkie sygnały od osób, które w ostatnich dniach informowały nas o miejscu jego pobytu - podkreśliła.