„Dobrze pamiętam moment wypadku. Gdy autokar zjechał z drogi powiedziałem sobie: jedziemy w pole, zaraz będziemy fruwać! Okazało się, że trafiliśmy prosto w wybetonowany rów” – powiedział w ks. Rafał Działak, jeden z poszkodowanych w wypadku autokaru w Chorwacji.

W wyniku wypadku, do którego doszło w sobotę nad ranem na autostradzie A4 na północ od stolicy Chorwacji zginęło 12 osób. 32 osoby zostały ranne, 19 z nich jest w ciężkim stanie. Wszystkie ofiary wypadku to polscy obywatele, którzy pielgrzymowali do Medjugorje.

Ks. Działak, kapłan jednej z parafii w Koninie (Wielkopolskie) powiedział PAP, że czuje się dość dobrze, nie może jednak wstawać z łóżka. Leży w szpitalu na obserwacji.

Jestem trochę poobijany, trochę poszyty, trochę poobcierany. Mam złamanie kości krzyżowej, kazano mi leżeć, nie mogę ruszać nogami - powiedział.

Przyznał, że niewiele wie o losie innych pielgrzymów.

Mam zakaz schodzenia z łóżka, więc nigdzie nie mogę chodzić, nikogo nie mogę odwiedzać. Wczoraj były u nas dwie dziewczyny, które już wróciły do Polski. W naszym szpitalu przebywa osiem osób, coś o sobie wiemy, ale poszkodowani z wypadku są w pięciu różnych szpitalach. Na sali jestem z jeszcze jednym uczestnikiem tego wyjazdu, panem Pawłem - powiedział.

Ks. Rafał Działak dodał, że bardzo dobrze pamięta moment wypadku.

Nie spałem od 3.15. Wprawdzie siedziałem w przedostatnim rzędzie, ale obserwowałem sobie wszystko. Na granicy z Chorwacją czekaliśmy jakieś 20 minut, była kontrola paszportowa. Pan Paweł, z którym jestem w pokoju mówił, że za przejściem granicznym kierowcy zatrzymali autokar i się wymienili. Ujechali niewiele i wydarzyło się to, co się wydarzyło - powiedział.

Pan Paweł mówił mi, że w pewnym momencie usłyszał coś jakby wystrzał koła. Powiedział: jakby autobus złapał kapcia. Dla mnie to byłoby jakieś wyjaśnienie tego, dlaczego autobus nagle zjechał z prostej drogi. Pamiętam, że powiedziałem sobie: Boże drogi, jedziemy w pole, zaraz będziemy fruwać! Okazało się, że trafiliśmy prosto w wybetonowany rów. Autokar wbił się przodem, jego góra się przełamała - dodał.

"Wszystkie przedmioty zaginęły"

Kapłan powiedział, że ma kontakt z rodziną w Polsce, w kontakcie z bliskimi jest także drugi pacjent z jego pokoju. Przyznał, że w przypadku osób zmarłych lub nieprzytomnych mogły być problemy z szybkim ustaleniem ich tożsamości - poszkodowani w chwili zderzenia potracili dokumenty, telefony i inne rzeczy osobiste.

W autokarze w momencie wypadku wyrwane zostały wszystkie siedzenia. Wszystkie przedmioty, telefony, torebki, które każdy gdzieś miał poleciały, zaginęły. To dlatego nie wiadomo było, kto zginął, kto jest nieprzytomny i trafił na intensywną terapię - powiedział.

Ksiądz Działak dodał, że nie wie, kiedy wróci do kraju.

Najpierw usłyszałem, że zostanę przetransportowany w pozycji leżącej do Polski, jednak lekarze chorwaccy zdecydowali, że mam zostać na obserwacji. Wrócę w wybranym przez nich, dogodnym momencie, gdy podróż nie będzie się wiązała z dodatkowym ryzykiem dla mojego zdrowia. Na razie czeka mnie więc przynajmniej kilka dni tutaj w szpitalu - powiedział  kapłan.