Krokodyl, którego wyłowiono z Warty, mógł być przez kogoś hodowany w akwarium. Zwierzę prawdopodobnie było żywe, gdy wyrzucono je do rzeki. Wskazują na to wyniki sekcji zwłok. Gada odnaleziono, gdy jego zwłoki zaplątały się w żyłkę przypadkowego wędkarza w miejscowości Dolany w Wielkopolsce.

Przeprowadzono już sekcję zwłok krokodyla. To młody krokodyl nilowy, szacowany na ok. 4-6 lat. Mierzy 1,5 metra i waży ok. 15 kilogramów - mówi TVN24 weterynarz Paweł Datko. Jak podkreśla, zwierzę było niedożywione. Najprawdopodobniej hodowano je w terrarium lub akwarium. Wskazują na to kamyki akwariowe, które znaleziono w jego żołądku. Weterynarze natrafili tam również na polskie monety.

Zdaniem Datko, zwierzę nie uciekło samo. Raczej właściciel krokodyla z jakichś powodów nie mógł go dłużej hodować i brutalnie skazał go na śmierć, wrzucając do Warty. Jak dodaje weterynarz, na zwłokach gada nie widać symptomów wskazujących na wcześniejszą śmierć. Ponadto w jego płucach znaleziono wodę. To oznacza, że krokodyl jeszcze żył, gdy wrzucono go do rzeki.

Weterynarz twierdzi, że przyczyną zgonu zwierzęcia mogła być niska temperatura wody, w której się znalazło. Nie ukrywa jednak, że gad mógł także nie znieść ilości zanieczyszczeń, jakie znajdują się w Warcie. Jego zdaniem, krokodyl mógł przeżyć w rzece najwyżej dwie doby.

Martwy gad zaplątał się w żyłkę wędkarza w okolicach miejscowości Dolany koło Słupcy. Mężczyzna wyłowił zwierzę i powiadomił policję. Wciąż nie wiadomo, kto mógł być właścicielem krokodyla i jak zwierzę znalazło się w Polsce.

RMF FM