Ubiegłoroczne wybory do Sejmu kosztowały podatników ponad 80 milionów. Jeśli i w tym roku doszłoby do przyspieszonych wyborów, w budżecie trzeba będzie znaleźć przynajmniej tyle samo. Za decyzję rządzących zapłacą oczywiście podatnicy.

Widmo przyspieszenia wyborów w poważnym kłopocie stawia też partie polityczne. Znalezienie 80 milionów nie będzie problemem. To zaledwie ¼ kosztów becikowego. Gorzej z finansami samych partii, wciąż czującymi poprzednią kampanię. Kredyty nie zostały spłacone, więc partia ma mieć pieniądze - mówi skarbnik PiS, zapożyczonego na kilkanaście milionów; podobnie jak Platforma Obywatelska.

Pieniądze na utrzymanie i zwrot kosztów kampanii partie dostaną najwcześniej w kwietniu i czerwcu, a więc już po ewentualnych wyborach. Platforma już zaczęła sondażowe rozmowy o kolejnym, awaryjnym kredycie wyborczym. Podobnie PiS: Już pracujemy. W momencie kiedy tylko zaistniała taka możliwość zaczynamy nad różnymi wariantami pracować - dodaje skarbnik PiS.

To, że biorąc kredyty dwa razy, partie dwa razy je spłacą mogłoby cieszyć, gdyby nie to, że i te spłaty jak i wybory fundują podatnicy.