Gdzie są granice wolności dziennikarskiej i czy instytucje państwowe mogą żądać od mediów zaprzestania informowania na dany temat? Czy można nagrywać swojego rozmówcę ukrytą kamerą i kiedy stosowanie prowokacji dziennikarskiej jest dozwolone? Odpowiedzi między innymi na te pytania znajdziemy w książce "Aspekty karne działalności medialnej" autorstwa Piotra Kosmatego. To swoistego rodzaju przewodnik po zagadnieniach będących na styku regulacji prawa prasowego i karnego. Piotr Kosmaty - prokurator Prokuratury Regionalnej w Krakowie - w prosty i konkretny sposób wyjaśnia, co dziennikarzom wolno, a za jakie zachowania grozi im postępowanie karne lub cywilne.

RMF FM: To pierwsza taka pozycja na rynku. Napisał pan książkę, w której połączył zagadnienia dotyczące prawa prasowego z tymi związanymi z prawem karnym.

Piotr Kosmaty: Jest to swoistego rodzaju przewodnik przede wszystkim dla dziennikarzy. To przewodnik po świecie przepisów szczególnie prawa karnego, w którym osoby pracujące w mediach codziennie się obracają. To znaczy: z jednej strony ta książka pokazuje, że jest szereg przepisów, które zabezpieczają dziennikarzom wolność: ich działania, wypowiedzi, realizację misji. Z doświadczenia wiem, że dziennikarze w większości nie wiedza, że mają przepisy, które ich chronią, i dzięki którym mogą realizować swoją wolność. Natomiast z drugiej strony, książka jednoznacznie wskazuje, że granice tej wolności są ściśle określone i nie wolno ich przekroczyć. Mówiąc krótko: wolność wypowiedzi nie ma pierwszeństwa, na przykład, nad czcią człowieka czy godnością. O tym wszyscy dziennikarze powinni pamiętać.

Jakie dziennikarze najczęściej popełniają błędy?

Dziennikarze muszą pamiętać, że realizując tak zwane śledztwa dziennikarskie, bardzo modne obecnie, w wielu przypadkach mogą przekroczyć przepisy prawne i mogą być narażeni na odpowiedzialność karną. Dlatego osoby pracujące w mediach powinny wiedzieć, jakie są te przepisy i jak one funkcjonują. Mówię tutaj o takich sytuacjach, jak: ukryta kamera, ukryty mikrofon, tak zwane agresywne metody gromadzenia informacji, czyli prowokacje dziennikarskie.

Czy nagranie z ukrytej kamery lub mikrofonu może zostać upublicznione? Czy jest jakiś kruczek prawny, o którym dziennikarze powinni pamiętać?

Jest to bardzo trudna sytuacja. Jest to konflikt wartości. Wolność słowa kontra przepisy prawa, które obowiązują w Polsce. I co do zasady, dziennikarze nie mają prawa nagrywać ukrytą kamerą lub mikrofonem. Nie ma przepisów, które pozwalałyby prowadzić prowokacje dziennikarskie. Natomiast, jeśli dziennikarze będą kierowali się jedną zasadą: będą działali tylko i wyłącznie w interesie publicznym, czyli nas wszystkich, zawsze organy ścigania będą podchodzić do tego inaczej. I najczęściej takie sprawy kończą się umorzeniami z uwagi na stwierdzenie, że w działaniu dziennikarza nie było wielkiej szkodliwości społecznej.

Jest taka zasada, że w Polsce podsłuchiwać mogą określone służby, wskazane wyraźnie ustawowo, w określonych sytuacjach. Dziennikarze tego robić nie mogą, nie ma takich przepisów. Jeśli dziennikarz nagra bez pytania o zgodę, jest to naruszenie prawa prasowego i innych przepisów prawnych. Ja zawsze powtarzam: w tego typu sytuacjach nie ma idealnych rozwiązań. Tu musi być tak zwany zdrowy rozsądek. I jeszcze raz powtarzam: jeżeli dziennikarze będą działać w interesie społecznym, czyli nas wszystkich, będą działali po to, żeby ujawnić patologię, coś, co się złego dzieje w kraju, zawsze organy prowadzące te postępowania będą patrzyły inaczej niż jeśli byłoby to działania, żeby komuś, na przykład, dokuczyć.

W którym momencie dziennikarzom powinna zapalić się czerwona lampka świadcząca o tym, że kroku dalej wykonać po prostu nie mogą?

Wszystko jest określone przepisami. Na przykład przepis, który mówi o obrazie uczuć religijnych. Są pewne wartości, których atakować nie można. W jednej z recenzji mojej książki jest napisane, że dziennikarz, zwłaszcza młody, powinien pamiętać jedno: że wolność jego działania kończy się w pewnym momencie. A oni o tym zapominają i często wydaje im się, że przekraczając próg sypialni danej osoby, realizują prawo do wolności wypowiedzi. Tak nie jest.

Możemy tu mówić także o przestępstwie zniesławienia. Jeżeli mamy do czynienia na przykład ze sferą prywatną człowieka, i ta sfera prywatna nie ma jakiegoś przełożenia na jego działalność publiczną, dziennikarz nie może takich rzeczy wywlekać na zewnątrz, gdyż nie działa w żadnym interesie społecznym. Jeżeli - na przykład - w swoich wypowiedziach dziennikarz będzie dotykał tak zwanej sfery intymnej drugiego człowieka, powinna zapalić się czerwona lampka.

W pana książce jest także rozdział poświęcony prowokacji dziennikarskiej. Jeden z podanych przykładów: ofiarą prowokacji dziennikarskiej padła pielęgniarka, która opiekowała się ciężarną księżną Kate. Historia tragiczna, bo kobieta - prawdopodobnie w wyniku załamania nerwowego - popełniła samobójstwo...

... I osierociła dwójkę dzieci, tak.

Dziennikarze australijskiego radia podali się za królową Elżbietę i księcia Karola.

Dziennikarz po przeprowadzeniu tej prowokacji powiedział na antenie: "To była najłatwiejsza prowokacja, jaką w życiu wykonałem". I trzeba się zastanowić, w jakim interesie oni działali. Społecznym? Na pewno nie. Społeczeństwo nie wymagało od nich, aby uzyskiwali taką wiedzę, gdyż niczemu to nie służyło. Ta prowokacja była przekroczeniem wszelkich zasad, zarówno zasad etycznych, jak i również zasad przepisów prawa karnego. To są tak zwane agresywne metody gromadzenia informacji. Nie raz trzeba je prowadzić, ale trzeba to robić zgodnie z obowiązującymi przepisami i zasadami etyki.

Często mamy do czynienia z tak kontrowersyjnymi sytuacjami?

Aż tak kontrowersyjne nie, ale zdarzają się takie sytuacje zwłaszcza wśród dziennikarzy, którzy zaczynają swoją karierę, którym wydaje się, że cel uświęca środki i mogą wszystko, żeby zdobyć sławę, żeby zdobyć miejsce na rynku - w książce pokazuję, że nie tędy droga.

Znamy też przypadki, że ofiarami prowokacji padają organy ścigania.

Wyobraźmy sobie sytuację: ktoś informuje policję o zdarzeniu, które nie miało miejsca. Policja jedzie w danej miejsce, podejmuje działania, a w tym czasie ktoś inny potrzebuje interwencji, i nie otrzymuje pomocy. Nieprzemyślane prowokacje mogą prowadzić do drastycznych konsekwencji.

A czy instytucja państwowa ma prawo zażądać od mediów, aby na dany temat nie informowały?

Jest to ściśle określone przez przepisy prawa. Tylko sąd może zdecydować, że do czasu rozstrzygnięcia sporu sądowego, stosuje tak zwane powództwo zabezpieczające. Ale to są ściśle określone sytuacje.

Zniesławienie a zniewaga. Jaka jest różnica?

Zniewaga to jest brzydkie słowo. Jeśli ja teraz powiem jakieś brzydkie słowo w stosunku do pani redaktor, jest to zniewaga. Zniesławienie jest to pewien osąd ocenny, gdzie ja stwierdzę, na przykład, że zachowanie pewniej osoby nie licuje z jej pozycją zawodową, a to jest nieprawda. Czyli jeżeli ja puszczę w eter informacje, które mogą nadszarpnąć wizerunek danej osoby, jest to zniesławienie.

W takim przypadku pokrzywdzeni mogą skorzystać z prawa prasowego, czyli ze sprostowania i poprosić, aby osoba, która podała nieprawdziwe informacje napisała jak jest naprawdę. Ale możemy też skorzystać z drogi postępowania cywilnego, ochrona dóbr osobistych, i tak możemy w ramach tego postępowania, tego powództwa, zażądać: po pierwsze powiedzenia prawdy, a po drugie przeprosin, a nawet zadośćuczynienia.

Co w przypadku jeśli dostajemy informację ze źródła, które nie chce być cytowane, publikujemy ją i okazuje się, że to źródło kłamało, a osoba, o której była mowa w materiale - idzie do sądu?

To bardzo wrażliwy obszar, czyli tak zwany obszar tajemnicy dziennikarskiej. Ja bym zalecał daleko idącą ostrożność, jeżeli chodzi o pracę ze źródłem informacji, jeżeli jest to jedno, jedyne źródło. Zawsze warto to sprawdzić w innym źródle. Ale też jesteśmy wszyscy rozsądnymi ludźmi. Jeżeli rozmawiamy z jakimś źródłem, też potrafimy to ocenić, czy ten człowiek mówi prawdę czy nie. To dość skomplikowana materia, dlatego też cała ta praca jest na styku dwóch przeciwstawnych materii, czyli wolność słowa - wszystko wiemy, wszystko chcemy wiedzieć, a z drugiej strony przepisy prawa karnego, które mają na celu zapewnić jak najdalej idącą tajność postępowania. Tu zawsze będzie ścieranie się i zawsze będzie iskrzyło.

W przypadku złamania prawa prasowego mamy dwie drogi: cywilną i karną.

Jeżeli sprawa trafia z oskarżenia o postępowaniu karnym, bardzo często jest ona umarzana. Dzieje się tak jeśli stwierdzi się w toku postępowania, że dziennikarz działał po to, aby realizować prawo społeczeństwa do informacji. "Chciał dobrze" - mówiąc najprościej. Instytucja prawa cywilnego jest określona w prawie prasowym. Sprostowanie to jest już inna sytuacja. Tutaj chodzi tylko o sprostowanie nieprawdziwej informacji. Wybór tej drogi należy do osoby, która czuje się pokrzywdzona działaniem dziennikarzy.

Piotr Kosmaty - prokurator Prokuratury Regionalnej w Krakowie. Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. W latach 2001-2003 prokurator w Prokuraturze Regionalnej Kraków-Krowodrza. Od 2004 roku zastępca Prokuratora Rejonowego w Chrzanowie, a następnie Prokurator Rejonowy Kraków-Śródmieście Wschód w Krakowie. Od 2007 roku w Wydziale Śledczym Prokuratury Okręgowej. W latach 2010-2016 w Wydziale V ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Apelacyjnej, gdzie był rzecznikiem prasowym. W 2016 roku delegowany do Prokuratury Krajowej, a następnie do Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury. Absolwent studiów podyplomowych z procesu karnego UJ oraz z zakresu retoryki i kształtowania wizerunku prawnika UŚ. Autor ponad 60 publikacji z zakresu prawa karnego materialnego, procesowego, czynności operacyjnych i prawa prasowego.