Świetny menadżer, uzdrowiciel PZU, a potem ofiara politycznych i biznesowych manipulacji. Tak Władysław Jamroży, były szef PZU, przedstawia siebie i swój udział w aferze prywatyzacyjnej polskiego ubezpieczyciela.

Swoje wystąpienie przed komisją Jamroży rozpoczął od oświadczenia. Na początku długo rozwijał wątek biograficzny – od czasu, jak ubezpieczeniami się zainteresował, do chwili, gdy w PZU wylądował:

Szczegółowo opowiadał także o kolejnych szczeblach swojej kariery w PZU, a potem chwalił, się jak to w ciągu 3 lat doprowadził PZU do rozkwitu. W 1998 roku firma miała prawie 400 mln zł długu, a kiedy odchodził - w 2002 roku - spółka miała owszem 400 mln, ale zysku.

Z zeznań szefa Eureco przed sądem arbitrażowym wynika jednak, że rola Jamrożego była nieco inna niż on sam przedstawia. Joao Talone przyznał, że Jamroży wraz z Wieczerzakiem pertraktowali pozostawienie ich na stanowiskach prezesowskich po sprzedaży PZU Eureko. Jamroży miał żądać wynagrodzenia w wysokości miliona dolarów.

Pana tezy są insynuacją. Nie żądaliśmy miliona dolarów netto - tak zareagował Jamroży pytany o to przez jednego z posłów. Były prezes PZU zapewnia, że o sprawach prywatyzacyjnych nie decydował, bo został od nich odsunięty przez ministerstwo skarbu.

W ciągu całego przesłuchania Jamroży kreuje się na ofiarę układu polityczno – biznesowego, ale którym politykom się naraził, tego nie wyjaśnia. Stwierdził tylko, że mógł naruszyć interesy Banku Handlowego i BIG Banku, na przykład przez doprowadzenie do wrogiego przejęcia BIG-u przez Deutsche Bank.

Posłowie nieco inaczej widzą rolę Jamrożego i Wieczerzaka: Prowadzili jako członkowie zarządu podwójną grę. Co i gdzie więcej wytargują. Przede wszystkim dbali o swoje własne interesy, żeby mieli dobre pozycje – nie odwoływalne w zarządach PZU i PZU Życie.

I źle się to skończyło dla obu. Przeciwko Jamrożemu i Wieczarzakowi toczą się procesy.