"Nie ingeruję w działalność dziennikarzy, wydawnictw, stacji telewizyjnych; szanuję wolność mediów i prasy" - powiedział rzecznik rządu Paweł Graś, pytany o swoje spotkanie z Grzegorzem Hajdarowiczem, właścicielem Presspubliki, wydawcy "Rzeczpospolitej". Chodzi o spotkanie, do którego doszło na kilka godzin przed publikacją w "Rz" artykułu "Trotyl we wraku tupolewa".

Rzecznik rządu o tym spotkaniu poinformował wczoraj. Dopytywany o tę rozmowę przez dziennikarzy w Sejmie, relacjonował, że Hajdarowicz zadzwonił do niego we wtorek w nocy, ok. 1.30, i poprosił o krótkie spotkanie. Spotkaliśmy się na ul. Wiejskiej. W trakcie tego spotkania Hajdarowicz powiedział mi o tezach, które ukażą się w publikacji, która była już właściwie w druku - podkreślił Graś.

Powiedziałem, że rano zapoznam się z tekstem, który się ukaże w "Rz", będziemy czekać na reakcje prokuratury, bo w takiej bulwersującej sprawie na pewno reakcja prokuratury będzie, i po tej reakcji będziemy się do całej sprawy odnosić. Tak też się stało - zaznaczył rzecznik rządu. Pytany, czy o tej rozmowie poinformował premiera Donalda Tuska, odparł: Nie, dopiero rano, ale pan premier znał już sprawę z publikacji "Rzeczpospolitej". Podkreślił jednocześnie, że Hajdarowicza zna mniej więcej od 1984 roku. Byliśmy razem na studiach - Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie działaliśmy bardzo intensywnie przez te wszystkie lata w podziemiu - powiedział Graś.

Pytany, dlaczego dopiero wczoraj poinformował opinię publiczną o tym spotkaniu, odparł, że wtedy został o to spotkanie zapytany na konferencji prasowej po posiedzeniu rządu. Natychmiast powiedziałem bardzo precyzyjnie, jak to się odbyło. W związku z tym, że pojawiły się później dywagacje, czy była to rozmowa telefoniczna, czy spotkanie, na Twitterze bardzo precyzyjnie opisałem, że najpierw była telefoniczna prośba o spotkanie, potem spotkanie i czego ono dotyczyło - powiedział Graś.

"Nic sensacyjnego"


Rzecznik rządu przyznał, że w fakcie swojego spotkania z właścicielem gazety "nie widzi absolutnie żadnej sensacji". Rozumiem, że pan Hajdarowicz był na tyle wzburzony, czy przejęty tym, co w gazecie się ukaże, że chciał mnie o tym wcześniej poinformować. Nie wykonywałem żadnych ruchów, które miałyby zablokować tę publikację, ani wpływać na jej treść ani tytuł ani na nic innego. Przyjąłem tę informację, ciężko mi się szczerze mówiąc z nią spało. Rano przeczytałem tekst, a potem czekaliśmy wszyscy na reakcję prokuratury - tłumaczył Graś.

Dopytywany, czy Hajdarowicz informował go, że zamierza zwolnić m.in. autora artykułu Cezarego Gmyza powiedział, że "nie ingeruję i nie zajmuję się relacjami pomiędzy wydawcami, dziennikarzami i redaktorami naczelnymi". W żaden sposób nie ingeruję w działalność dziennikarzy, w działalność wydawnictw, stacji telewizyjnych. Szanuję wolność mediów i prasy i cieszę się, że mamy wolne media w Polsce, że mamy prywatne media i że opinia publiczna ma wybór, z których i jakich mediów korzystać - podkreślił Graś.

Premier: Nie było powodu, by wszczynać alarm ws. publikacji "Rz"

Premier Donald Tusk uważa, że "nie było żadnego powodu, aby wszczynać alarm" w związku publikacją dziennika "Rzeczpospolita" nt. materiałów wybuchowych na wraku Tu-154M. Publikacja i tak już była w druku - dodał szef rządu.   

Minister Graś zachował się właściwie i wykazał instynkt samozachowawczy. Gdyby dzwonił do mnie o drugiej w nocy z informacją, że spotyka się z dziennikarzem, wydawcą lub właścicielem gazety, to bym mu głowę urwał - żartował premier na konferencji prasowej w Sejmie.

Jak powiedział, domyśla się, "jak zdenerwowany był właściciel gazety, kiedy zorientował się co następnego dnia będzie w tej gazecie". Ponieważ sprawa miała charakter polityczny i państwowy, o czym przekonaliśmy się po kilku godzinach, jak rozumiem usiłował zawiadomić rzecznika rządu i zrobił to skutecznie. Nie było żadnego powodu, aby wszczynać z tego tytułu alarm. Publikacja i tak już była w druku - zauważył Tusk.

Burza po publikacji "Rzeczpospolitej"

Artykuł Cezarego Gmyza "Trotyl we wraku Tupolewa" ukazał się w "Rzeczpospolitej" we wtorek 30 października. W tekście autor stwierdził, że śledczy na wraku polskiego Tu-154M, który rozbił się w Smoleńsku, znaleźli ślady trotylu i nitrogliceryny.

Do szokujących doniesień na konferencji prasowej odnieśli się prokuratorzy wojskowi. Śledczy zaprzeczyli tym ustaleniom, wskazali, że znalezione ślady mogą jedynie oznaczać obecność substancji wysokoenergetycznych. Dopiero badania laboratoryjne będą mogły być podstawą do twierdzenia o istnieniu bądź nieistnieniu śladów materiałów wybuchowych - zapewniali prokuratorzy.

Kilka dni po publikacji właściciel "Rz" Grzegorz Hajdarowicz oraz Rada Nadzorcza uznali, że dziennikarze nie mieli podstaw do stwierdzenia, iż we wraku tupolewa znaleziono ślady trotylu i nitrogliceryny. Tekst uznajemy za nierzetelny i nienależycie udokumentowany - napisano w oficjalnym oświadczeniu. Jednocześnie podjęto decyzję o zwolnieniu z dziennika redaktora naczelnego Tomasza Wróblewskiego, jego zastępcy Bartosza Marczuka, szefa działu krajowego Mariusza Staniszewskiego oraz autora tekstu Cezarego Gmyza.

Justyna Satora