„Rzadko kiedy dane o dzieciach pojawiają się w sieci dlatego, że one popełniają błąd, ujawniają o sobie za dużo” – alarmuje Kamil Śliwowski z Fundacji Panoptykon. „Najczęściej to są rodzice, dorośli, szkoła. Oni nie wiedzą nawet, że publikują te dane w sieci” – zauważa.

Jak wyjaśnia ekspert, bardzo często dane dzieci pojawiają się w internecie, bo udostępniane są za pomocą aplikacji, które dorośli instalują dziecku na telefonie czy innych urządzeniach. Coraz większa jest liczba różnego rodzaju aplikacji edukacyjnych czy programów edukacyjnych, które po pierwsze wymagają podania przy rejestracji danych osobowych, a po drugie analizują nasze korzystanie z tych aplikacji - dodaje. Zbierane dane często dotyczą tego, w jaki sposób, kiedy, jak długo i gdzie używana była aplikacja.

Z tych danych możemy wywnioskować, co się dziecku podoba, ale także - to akurat jest pozytywny aspekt - wyłapać ewentualne zaburzenia związane np. z uczeniem się i lepiej dostosować materiały edukacyjne. Trzeba jednak mieć świadomość, że takie informacje są bardzo interesujące dla firm marketingowych, bo budują profil dziecka - tłumaczy Śliwowski. Dane edukacyjne mogą pokazywać bardzo konkretne rzeczy, na których będzie zależało pracodawcom, marketerom; dane, które mogą budować łatwiejsze przekonywanie do danego produktu, mogą budować profil, po którym będą oceniani przez przyszłych pracodawców, czy się nadają do danej pracy czy nie - ostrzega. Podkreśla, że w tej sytuacji kluczowe są kompetencje dorosłych. Takich zagrożeń można uniknąć, ale dorośli czy szkoła muszą mieć większą świadomość, jakie dane udostępniają i z jakich aplikacji - podsumowuje.

(mn)