Dróżnik ze stacji kolejowej w Kozerkach koło Grodziska Mazowieckiego zostanie dziś zwolniony do domu. Wiadomo jednak, że nie usłyszy na razie zarzutu nieumyślnego spowodowania śmierci. Z nieoficjalnych ustaleń reporterów RMF FM wynika, że powodem są rozbieżności w zeznaniach dróżnika i świadków zdarzenia.

Jak ustaliła reporterka RMF FM Agnieszka Burzyńska, zebrane dowody były niewystarczające do postawienia zarzutów. Śledczy będą jednak ciągle badać sprawę i uzupełniać dowody.

Z kolei jak dowiedział się wcześniej reporter RMF FM Mariusz Piekarski, dróżnik tłumaczył dzisiaj prokuratorom, że nie opuścił szlabanów, bo na przejeździe kolejowym mijały się dwie ciężarówki.

Zeznał ponadto, że jeszcze kilka minut przed wypadkiem zapory na przejeździe były zamknięte, bo przejeżdżał inny pociąg. Potem otworzył rogatki, by przepuścić czekające samochody. Mężczyzna twierdzi, że podniósł szlabany, bo nie dostał sygnału dźwiękowego, że ze stacji w Grodzisku ruszył już skład w jego stronę. Gdy wiedział, że zbliżają się pociągi chciał zamknąć zapory, ale nie mógł tego zrobić. Na przejeździe - jak zeznał - z jakiegoś powodu utknęła ciężarówka i zablokowała samochód osobowy jadący za nią.

To wersja dróżnika - nie potwierdzają jej inni świadkowie. M.in kierowca ciężarówki twierdzi, że ruch na przejeździe był płynny.

Prokuratorzy weryfikują obie wersje. Sprawdzają też, czy faktycznie dróżnik nie dostał na czas informacji o zbliżających się pociągach.

W poniedziałek przez kilka godzin w miejscu, gdzie doszło do wypadku, prowadzone były oględziny z udziałem biegłego. W momencie, kiedy doszło do tragedii na przejeździe była gęsta mgła. Zabezpieczono wszystkie materiały, które pozwolą wyjaśnić przyczyny wypadku.

Przejazd, na którym doszło do wypadku, miał najwyższą możliwą kategorię bezpieczeństwa - tzw. kategorię A, co oznacza, że były na nim rogatki, a ruchem sterował dróżnik.