Eurosceptycy nie tacy straszni, jak mogą się wydawać - tak streścić można komentarze KE po wyborach do Parlamentu Europejskiego. W większości krajów głosowanie wygrały ugrupowania opozycyjne, więcej w nowym parlamencie będzie też deputowanych, niechętnych wspólnej Europie.

Niska frekwencja świadczy o tym, że Unia Europejska wciąż jest dosyć obca Europejczykom. Wyraźnie nie ma jeszcze prawdziwie europejskiego elektoratu. Prawie wszyscy – nie tylko Polacy – koncentrowali się na sprawach polityki narodowej, a nie europejskiej. Kanclerz Schroeder płacił za wysokie bezrobocie, a Tony Blair za wojnę w Iraku.

W Brukseli swego rodzaju szokiem był słaby udział w wyborach Polaków, którzy uchodzą za potrafiących walczyć o swoje interesy w Unii. Spodziewano się natomiast, że polscy eurosceptycy zasiądą w Strasbourgu. Nie wiadomo jeszcze, czy eurosceptykom z 25 krajów uda się stworzyć wspólny klub, w każdym razie mają oni około 10 procent miejsc i stają się potrzebną siłą opozycyjną, której do tej pory w Europarlamencie brakowało.

W parlamencie europejskim większość, tak jak do tej pory będą mieli chadecy. Za raz po nich plasują się socjaldemokraci. Więcej będzie eurosceptyków, może nawet tyle samo co liberałów. Mało jest jednak prawdopodobne, aby wszyscy eurosceptycy byli w stanie stworzyć jedną, wielką frakcję i stać się pewnego rodzaju arbitrem.