33 lata temu, 16 lipca 1984 r., po wyreżyserowanym przez władze komunistyczne procesie ogłoszono wyrok ws. zabójstwa 19-letniego maturzysty Grzegorza Przemyka. Sąd uwolnił wtedy od zarzutu pobicia Przemyka dwóch milicjantów, natomiast na 2 i 2,5 roku więzienia skazani zostali dwaj sanitariusze, którzy wieźli pobitego do szpitala.

12 maja 1983 r. Grzegorz Przemyk, 19-letni maturzysta stołecznego Liceum im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego, syn opozycyjnej poetki Barbary Sadowskiej, z kolegą Cezarym F. świętował egzamin na pl. Zamkowym w Warszawie. Był bez dokumentów, wobec czego milicjanci, w tym K., zabrali go na komisariat. Tam dostał ponad 40 ciosów pałkami w barki i plecy oraz kilkanaście ciosów łokciem lub pięścią w brzuch. Przewieziony do szpitala, zmarł po dwóch dniach. Jego pogrzeb stał się wielką manifestacją przeciw władzom.

Prokuratura wszczęła wprawdzie śledztwo w sprawie śmierci Przemyka, ale jednocześnie władze podjęły działania mające uchronić milicjantów przed karą. Winą chciano obarczyć sanitariuszy, którzy wieźli Przemyka z komisariatu do szpitala. W aktach sprawy zachowała się notatka ówczesnego szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka: "Ma być tylko jedna wersja śledztwa - sanitariusze". O tej tezie mówiła oficjalna propaganda, która prowadziła kampanię zniesławiania matki Przemyka i jego otoczenia.

Biuro Polityczne KC PZPR powołało specjalny zespół pod kierownictwem odpowiedzialnego za bezpieczeństwo b. szefa MSW gen. Mirosława Milewskiego (nie żyje od kilku lat). Gdybyśmy chcieli rozprawić się z Przemykiem, wzięlibyśmy fachowców - mówił Kiszczak na posiedzeniu zespołu latem 1983 r. Realizując wytyczne zespołu, SB zastraszała Cezarego F., który wraz z Przemykiem był w komisariacie. Próbowano go skompromitować, wcielić do wojska, namawiano do wyjazdu za granicę, otoczono gronem agentów. Istniał nawet niezrealizowany pomysł, żeby upozorować jego wypadek samochodowy.

Inwigilowano nawet prowadzących sprawę prokuratorów (ich notatki trafiały do SB), a oskarżonych ws. Przemyka milicjantów i świadków instruowano, jak mają zeznawać. "Ci funkcjonariusze to barany: mówię im, jak mają zeznawać, a oni nic nie rozumieją" - skarżył się, jak wynika z akt, wysoki rangą oficer MO, który instruował milicjantów. Pod zmyślonymi zarzutami aresztowano pełnomocnika Sadowskiej, mec. Macieja Bednarkiewicza, a przeciwko mec. Władysławowi Sile-Nowickiemu wszczęto postępowanie karne, zarzucając mu "poniżanie naczelnych organów władzy państwowej". Stracił też pracę prokurator, który sprzeciwiał się bezprawnym praktykom MSW. Przynajmniej o części bezprawnych działań - za które Kiszczak ma dziś zarzuty IPN - miał wiedzieć ówczesny przywódca PRL gen. Wojciech Jaruzelski.

W lipcu 1984 r., po wyreżyserowanym przez władze procesie, sąd uwolnił od zarzutu pobicia Przemyka dwóch milicjantów - Ireneusza K. (20-letniego wówczas zomowca) i Arkadiusza Denkiewicza, dyżurnego komisariatu. Natomiast na 2 i 2,5 roku więzienia skazani zostali, za nieudzielenie pomocy pobitemu, po wymuszeniu w śledztwie nieprawdziwych zeznań, dwaj sanitariusze, którzy wieźli Przemyka do szpitala.

Sprawa wróciła do sądów po przełomie 1989 r., gdy uchylono wyroki wydane w 1984 r. Ireneusz K. (do niedawna pracował w policji w Biłgoraju) został w 1997 r. uniewinniony przez Sąd Wojewódzki w Warszawie, który zarazem skazał Denkiewicza na 2 lata więzienia (nie odsiedział ani dnia, bo według psychiatrów na skutek wyroku doznał w psychice zmian uniemożliwiających odbycie kary).

Oficera KG MO Kazimierza Otłowskiego skazano na 1,5 roku w zawieszeniu za próbę zniszczenia akt sprawy Przemyka w 1989 r. (po apelacji został on uniewinniony). Dziś ma on zarzut IPN, że zasiadając w składzie grupy dochodzeniowo-operacyjnej Komendy Głównej MO w sprawie śmierci Przemyka "kierował pracami, wydawał polecenia służbowe oraz akceptował działania mające nakłonić do przyznania się sanitariuszy".

Potem sprawa K. zaczęła krążyć między sądami. W kwietniu 2000 r. Sąd Okręgowy w Warszawie trzeci raz rozpoczął proces. W czerwcu 2000 r. K. został uniewinniony z braku dowodów. W styczniu 2001 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie orzekł, że od 1 stycznia 2000 r. sprawa śmierci Przemyka jest przedawniona. We wrześniu 2001 r. Sąd Najwyższy orzekł, że sprawa wraca do SA, a przedawnienie upłynie dopiero w 2005 r. W 2003 r. rozpoczął się kolejny proces. W styczniu 2004 r. SO uniewinnił K. W czerwcu 2004 r. SA ponownie uchylił wyrok uniewinniający. W grudniu 2004 r. ruszył piąty proces.

W maju 2008 r. SO uznał Ireneusza K. za winnego i skazał na 8 lat więzienia, zmniejszone o połowę na mocy amnestii. Był to pierwszy wyrok skazujący. Sąd uznał wtedy, że w sprawie nie stosuje się ustawy o IPN, lecz przepis Kodeksu Karnego i ustawy o nieprzedawnianiu przestępstw aparatu władzy sprzed 1989 r., w myśl którego czyn taki jak pobicie skutkujące ciężkim uszczerbkiem na zdrowiu - nie przedawnia się. Wyrok ten uchylił w grudniu 2009 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie, który nie podzielił poglądu SO i uznał, że sprawa przedawniła się 1 stycznia 2005 r., a przepis, na który powoływał się SO i pełnomocnicy ojca Przemyka, nie ma tu zastosowania

W lipcu 2010 r. Sąd Najwyższy oddalił kasację od prawomocnego wyroku sądu, który z powodu przedawnienia umorzył sprawę b. zomowca Ireneusza K., oskarżonego o śmiertelne pobicie Przemyka. SN uznał kasację ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego za bezzasadną. Kwiatkowski chciał, by umorzenie uchylono, a sprawa wróciła do sądu II instancji. W ocenie ministra czyn, który popełnił K., nie przedawnia się. Sąd nie przychylił się do takiej argumentacji. Zgadzali się z nią natomiast pełnomocnicy oskarżyciela posiłkowego - Leopolda Przemyka, ojca Grzegorza.

W 2008 r. pion śledczy IPN postawił zarzuty b. milicjantom za utrudnianie śledztwa w sprawie Przemyka oraz zastraszanie Cezarego F. i jego rodziny.